106
Views

Pierwszy Mass Effect miał premierę niecałe dziesięć lat temu, dwudziestego listopada 2007 roku. Do dzisiaj doczekaliśmy się nie tylko zwieńczenia growej trylogii, ale również wydania trzech powieści tego samego autora, który tworzył fabułę gry – Drewa Karpyshyna. Powieści, co ważne, zazębiających ze sobą masę wątków poruszanych podczas wirtualnej przygody, a także uzupełniających wiele z nich. Czwartej części powieści nie liczę, bo praktycznie opisuje ona całkiem inne uniwersum, nazywając go przy okazji Mass Effect. Ale dzisiaj nie o tym.

Za dwa miesiące premierę będzie miał początek, miejmy nadzieję, nowej trylogii tego uniwersum. Mass Effect Andromeda, o której pół roku temu pisałem tutaj, zabierze nas do tytułowej galaktyki Andromedy z nową załogą, nowym statkiem i nowymi przygodami. Co ważne, historia nie będzie kontynuacją wydarzeń pierwszej trylogii, ponieważ realnie fabuła Andromedy startować ma gdzieś po zakończeniu pierwszej części pierwszej trylogii. No właśnie. Pierwszej części.

mass effect

Ty dowodzisz, Komandorze Shepard

Całą trylogię przechodziłem w minionych latach wielokrotnie, za każdym razem odkrywając jakieś nowe wątki, nowe rozmowy i nowe tajemnice galaktyki. Z okazji nadchodzącej premiery Andromedy postanowiłem, że ponownie przejdę wszystko, tym razem zaglądając w absolutnie każdy kąt. I jak postanowiłem, tak zrobiłem, bo chociaż pierwsza część zabrała mi tylko dwadzieścia dwie godziny, to jednak listę wątków pobocznych wyczyściłem niemal całkowicie. Zadziwiające, jak wiele pozornie nieistotnych szczegółów można ukryć w grze. Gwoli ścisłości, szczegółów nieistotnych dla samego gameplayu i głównego trzonu fabuły, ale bardzo bogatych dla kogoś, kto chłonie uniwersum każdą komórką ciała.

Przyjemnie jest, kiedy w dziesięcioletnie gry zagrywa się tak, jakby zupełnie się nie zestarzały. Z pewnością na odczucia wpływa trochę moja miłość do całej serii i niezbyt duże wymagania co do aspektów wizualnych (4K i 60 FPS!), ale mimo wszystko byłem mega pozytywnie zaskoczony. W grę zagrałem z modem stworzonym na potrzeby wersji na Steama, który to mod dodaje spolszczenie, poprawiając przy okazji parę tekstur i dodając obsługę rozdzielczości Full HD. Można go jednak instalować niezależnie od platformy, więc jeśli ktoś planuje powrót do pierwszej załogi Normandii, to powinien się modem zainteresować.

Nie o grafikę tutaj jednak chodzi! Z całej trylogii (i to nie jest odosobniony głos), pierwszy Mass Effect wyróżnia się zdecydowanie najlepszym klimatem. Aura tajemnicy otaczającej najazd Żniwiarzy, spiskowanie Sarena Arteriusa, czy wreszcie poznawanie podstawowych zasad rządzących tym uniwersum – to wszystko smakuje wybornie, szczególnie za pierwszym razem. Kolejne seanse nie budzą już tylu emocji, ale atmosfera podniosłej kampanii towarzyszy nam cały czas. Kompletowanie wielorasowej załogi, łamanie stereotypów, obchodzenie biurokracji, wszystko czynione oczywiście w słusznym celu obrony galaktyki przed nadciągającym spoza niej zagrożeniem. To wszystko, po dziesięciu latach, daje mi tyle samo frajdy, ile dawało podczas pierwszego kontaktu.

mass effect

Tajemnica galaktycznego cyklu

Historia nie jest bowiem banalna. Oczywiście, jak w każdym albo prawie każdym erpegu, jesteśmy jedyną nadzieją całego Wszechświata. Z tego też powodu, nie zważając na własne wygody i uczucia, napieramy przez galaktykę wiedzeni chęcią uczynienia jej lepszym miejscem. Bywają momenty, kiedy ta heroiczność wygląda sztucznie i wymuszenie, natomiast zgodne jest to z gatunkiem kulturowym całej trylogii, a przynajmniej pierwszej części. Podobnie jak Gwiezdne Wojny, Mass Effect jest bardziej legendą, baśnią, aniżeli ciężkim, wojennym dramatem. Oczywiście im dalej w las, tym historia staje się bardziej dojrzała, ale pierwsza część swoją otoczkę zawdzięcza właśnie tej radości pierwszej przygody, porównywanej z odkrywaniem nowych, nieznanych lądów. Druga i trzecia część operują już na znacznie poważniejszym poziomie, co jak najbardziej jest uzasadnione fabularnie. Wymusza to jednak zmianę klimatu, a jak widzimy po powszechnych opiniach, gracze najbardziej cenią aurę pierwszej części.

Po dziesięciu latach boleć może kilka gameplayowych rozwiązań. Przede wszystkim wszystkie bunkry, statki i kopalnie wyglądają… tak samo. To znaczy, mają dokładnie te same pomieszczenia różniące się jedynie zawartością. Do mniej więcej połowy gry nie zwraca się na to uwagi, ale im bliżej końca, tym ta powtarzalność przeszkadza coraz bardziej. Podobnie jest z eksploracją planet – jeżdżenie Mako może i bywa przyjemne, ale zainwestowany czas jest niewspółmierny do efektów i posuwania fabuły naprzód. Wygląda też na sztuczne przedłużanie rozgrywki, chociaż poboczna fabuła opowiadana podczas tej eksploracji, jak wspomniałem na początku, dla fana uniwersum jest na tyle cenna, by ten nie zważał na pojawiającą się nudę. Takie rozwiązania zostały wymuszone głównie starą technologią – nie zapominajmy, że to gra sprzed 10 lat.

mass effect

Zestarzeć się z godnością

Patrząc na pierwszą część trylogii z perspektywy całej marki, śmiało można powiedzieć, że lepszego startu mieć nie mogła. Plotki i potwierdzone informacje o nadchodzącej Andromedzie dają nam do zrozumienia, że główny trzon rozgrywki pozostanie niezmieniony. Nadal będziemy dowodzić statkiem, choć Normandia i pilotujący ją Joker są jedyni w swoim rodzaju. Nadal będziemy mieć cudowną załogę, chociaż komentarze Wrexa i trzeźwa ocena sytuacji Garrusa również są niepowtarzalne. Nadal będziemy eksplorować galaktykę, chociaż tym razem bardziej jako najeźdźcy, niż jako obrońcy. To wszystko sprawia, że czuję lekki niepokój, ponieważ fabuła sama wymusi zmianę klimatu. To już nie będzie baśń o obronie galaktyki. Tym razem gracz będzie podejmował decyzje, czy atakować delikatnie, czy konkretnie. Pozostaje mi mieć nadzieję, że, tak jak pierwszy Mass Effect, tak Andromeda da nam start obfitujący w wiele głębokich charakterów postaci, dylematów moralnych i dobrej zabawy. Planowo już 21 marca!

Kategoria artykułu
Gry

Możliwość opublikowania komentarza wyłączona.