109
Views

Internet Rzeczy, czyli z angielskiego Internet of Things, to idea, w myśl której sieć będzie łączyła tak dużo elektronicznych sprzętów, jak to tylko możliwe. Inaczej mówiąc, do sieci podłączone będzie wszystko. Już teraz nieśmiało pojawiają się pierwsze szczoteczki do zębów z dedykowanymi aplikacjami. W sklepach widzimy coraz bardziej zaawansowane lodówki. Niedługo mikrofalówki same będą ustalać, jak długo należy podgrzewać gumowego hotdoga z pobliskiej piekarni. Przykłady można mnożyć w nieskończoność, ale to wciąż tylko wierzchołek góry lodowej.

Wspomniałem o terminie „Internet Danych” nie bez powodu. Nikt nie zyskuje bezpośrednio na tym, że do sieci podłączone są urządzenia, ponieważ najważniejsze są dane przez owe urządzenia produkowane. Idea ta nie ogranicza się do naszych mieszkań, ale docelowo obejmować ma cały świat. Każdy metr kwadratowy każdego miasta. Elektronika naszpikowana czujnikami i sensorami ma dostarczać kolosalnych wręcz ilości danych, które następnie mają być przetwarzane i wykorzystywane. No właśnie…

Wielkie korporacje

Wielokrotnie już pisałem, że pisarze science-fiction potrafią nad wyraz skutecznie prognozować bliższą i dalszą przyszłość. Oczywiście nie mówimy tutaj o George’u Lucasie i mieczach świetlnych, ale raczej o pisarzach pokroju Isaaca Assimova, czy naszego rodaka Stanisława Lema. Wydarzenia i sytuacje przez nich opisywane można w łatwy sposób odnieść do naszego świata. Fikcyjne idee okazują się zadziwiająco dobrze pasować do obecnej rzeczywistości. Wizja wielkich korporacji sprawujących kontrolę nad danymi już teraz jest realna i u zdrowych ludzi powinna budzić jakiś cichy sprzeciw.

internet rzeczy

Nie zrozumcie mnie źle – nie ma już możliwości całkowitej ochrony danych. Można co prawda zerwać wszystkie więzi z cywilizacją i wyjechać na bezludną wyspę, ale nie rozmawiamy tutaj o skrajnościach, ale o typowym, codziennym życiu. Już teraz o tym życiu firmy dostarczające usługi i sprzęt wiedzą naprawdę dużo. Wiecie, że Facebook przechowuje dane o waszej zamożności, waszym mieszkaniu czy modelu samochodu? Podglądanie ruchu na innych witrynach jest wykorzystywane w celu tworzenia olbrzymiej bazy danych, z którą ktoś coś przecież będzie robił. Na razie są to reklamy. Ale później?

To właśnie ta wizja zależności zwykłego obywatela od żyjącej w innym świecie korporacji jest najbardziej przerażająca. Na co dzień nie musi to być widoczne. Ba! Google Now korzystając z naszych danych,je potrafi ułatwić różne codzienne, rutynowe czynności. Nie można więc mówić, że nie zyskujemy niczego. Wreszcie warto wspomnieć, że za te usługi zazwyczaj nie płacimy pieniędzmi, a ponieważ nie ma nic za darmo, walutą stają się tutaj nasze dane.

Inteligentna rzeczywistość

Dość jednak o negatywach! W Los Angeles udało się wprowadzić system kontroli sygnalizacji świetlnej, dzięki któremu natężenie ruchu w całym mieście zmalało o około 16%. W tak dużym mieście 16% to tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy samochodów stojących w korkach. Jak tego dokonano? Ano wykorzystano dane generowane przez ogromną ilość czujników magnetycznych i sensorów monitorujących ruch uliczny. Inaczej mówiąc, wykorzystano ideę określaną jako Internet Rzeczy. Prawdopodobnie znalazłaby się masa osób twierdzących, że kamery miejskie ingerują w ich prywatność, ale musimy się z tym po prostu pogodzić. Pamiętajmy, że w czasach rewolucji przemysłowej wielkie rzesze hodowców koni protestowały przeciwko pierwszym samochodom. Wyobrażacie sobie dzisiaj świat bez szybkiej komunikacji? Ja nie bardzo.

Trzeba płynąć z prądem. Niezakładanie konta na Facebooku w celu „ochrony prywatności” jest w tej chwili równie bezsensowne, co zakładanie maski, żeby nie rozpoznała nas pani w osiedlowym sklepiku. Warto również wiedzieć, że to my jesteśmy czynnikiem warunkującym zarobki tych wielkich korporacji. Ponownie edukacja staje się najlepszym możliwym wyjściem – trzeba po prostu uświadamiać ludziom, jak działa cały ten system.

internet rzeczy

Nie można powiedzieć, że Internet Rzeczy jest zły, albo, że Internet Rzeczy jest dobry. On po prostu jest. Jest narzędziem, które ma zapewnić wielkim firmom zysk, a nam znacznie wygodniejsze życie. Idea ta łączy w całość nasze dotychczasowe aspekty korzystania z technologii. Pisałem tydzień temu o inteligentnych tatuażach. Na rynku są już ekspresy do kawy, którymi można sterować aplikacją. Brakuje jedynie wzajemnej komunikacji między tymi wszystkimi urządzeniami. Taki automat byłby fantastyczny, gdyby czujnik w drzwiach informował go, że wróciliśmy już z pracy, a znając nasze przyzwyczajenia, prawdopodobnie mamy ochotę na dobrą kawę. Nasz tatuaż mógłby zapytać nas o potwierdzenie. Oczywiście upraszczam całą sytuację, ale szczegółowa analiza to temat na pracę magisterską, a nie niewielki artykuł.

Konserwatyzm

Konserwatyzm ma swoje dobre strony, ale w przypadku postępu technologicznego jest niestety zjawiskiem niepożądanym. Może wynikać ze strachu, z niewiedzy, czy też niewłaściwych wniosków, ale nie ma wielkiego sensu. Czasami z podziwem pisze się o ludziach, którzy nadal nie korzystają ze smartfonów, „bo nie jest im to potrzebne”. Nie korzystają, to ich sprawa – ja nie rozumiem jedynie wyrażania podziwu. Pal licho, kiedy tacy ludzie ograniczają się do siebie. Problem pojawia się, kiedy zaczynają oni rozszerzać swój konserwatyzm na najbliższe otoczenie. Jak to się ma do naszego tematu? Internet Rzeczy, kiedy już będzie wyglądał, jak to opisywałem dwa akapity wyżej, znacząco zmieni nasze życie. Niektórych aspektów nawet nie będziemy zauważać – jestem pewien, że większość mieszkańców Los Angeles nie ma pojęcia, że ruchem ulicznym steruje tak rozbudowany system. Inne aspekty mogą od nas wymagać zaangażowania, czy też zmiany przyzwyczajeń. Oczywiście nie z dnia na dzień.

Z ideą Internetu Rzeczy powiązane jest tak zwane Big Data, czyli – mówiąc po ludzku – przetwarzanie tych wszystkich danych. Możemy sobie tylko wyobrazić, że szefostwo jakiejś jadłodajni ma dostęp do ogólnych, anonimowych danych, obejmujących preferencje żywieniowe mieszkańców danego miasta. Dane byłyby zbierane przez lodówki, przez terminale płatnicze, czy też inne urządzenia. Taka jadłodajnia mogłaby znacznie bardziej dopasować swoje menu do lokalnych potrzeb bez potrzeby przeprowadzania nudnych ankiet. Realny scenariusz? Wszystko jest kwestią nie tego, czy będzie, ale kiedy będzie.

internet rzeczy

Przyszłość

Wszystko to, o czym tutaj piszę, w pewnym sensie już jest naszą rzeczywistością, bo wokół nas już znajduje się olbrzymia ilość czujników. Jak myślicie, w jaki sposób Mapy Google ustalają natężenie ruchu ulicznego? Patrzą w dane przesyłane przez nasze smartfony. Jeśli dużo osób w tym samym miejscu stoi, chociaż powinno jechać, to jasne jest, że w tym miejscu mamy korek. Kolejny element układanki. Internet Rzeczy ma poukładać je wszystkie w jedną, spójną całość.

Jednakże przed nami jeszcze długa droga. Raczej nie będziemy w stanie stwierdzić, że Internet Rzeczy zaczął się konkretnie danego dnia. Będziemy mogli jedynie obserwować proces i patrzeć, jak granica między teraźniejszością a przeszłością ulega przesunięciu. Stopniowe zmiany na pewno pomogą społeczeństwom przyzwyczaić się do nowych rzeczy, ale też pozwolą reagować na różne zagrożenia. Internet Rzeczy musi posiadać solidne zabezpieczenia, inaczej hakerzy żyliby jeszcze wygodniej, niż normalni ludzie. To wszystko spoczywa na barkach tych wielkich firm i korporacji, które będą wdrażać ideę do rzeczywistości. Internet Rzeczy jest tematem na tyle skomplikowanym i niejednoznacznym, że potrzeba by całej serii artykułów, aby wszystko dokładnie opisać. Dlatego też pozostaje nam płynąć z nurtem rzeki i czerpać radość ze zmian, które są nieuniknione. Czy tego chcemy, czy nie.

Kategoria artykułu
Nauka

Możliwość opublikowania komentarza wyłączona.