Site icon MenWorld.pl

Isuzu D-Max – roboczy pickup z krwi i kości

W swojej karierze miałem okazję jeździć kilkoma pickupami. Był toporny, ale mocny Fiat Fullback, był pracowity Nissan Navara i elegant w gumiakach, czyli Mercedes-Benz Klasy X. Nadszedł czas na klasykę, która pracuje od 1963 roku, a więc oczywiście Isuzu D-Max. Japończyk dzielnie zdaje egzamin w niejednej jednostce straży pożarnej, pomocy drogowej, czy… wywrotki. Przedsiębiorstwo daje jednak spore możliwości stosowania indywidualnej zabudowy. Potrzebny jest mobilny warsztat, czy kamper? Nie ma problemu. Dziś skupmy się jednak na D-Max’ie z podwójną kabiną i z nieco bardziej “udomowioną” konfiguracją. Od razu przepraszam za brak moich zdjęć. Niestety, tak jak w przypadku CLS’a wszystkie filmiki i zdjęcia przepadły bezpowrotnie. Wykorzystałem natomiast fajne fotki ze strony producenta. Mam nadzieję, że rekompensują te braki.

Isuzu D-Max - roboczy pickup z krwi i kości

Isuzu D-Max, czyli pickup, który i popracuje i zawiezie do klienta pod elegancki biurowiec

Pickup japońskiego producenta posiada bardzo ładny, niebieski lakier, aluminiowe felgi oraz chrom. Dużo chromu. Isuzu D-Max w wersji testowanej posiadał niską zabudowę przestrzeni ładunkowej. Dla jednych to wada, ponieważ tak naprawdę nic tam nie zapakujemy. Dla innych, którzy pickupa do pracy wykorzystują sporadycznie, natomiast jeżdżą nim wszędzie na co dzień jest to bardzo ważne. Przecież jest to jedyny bagażnik, dlatego lepiej aby był zamknięty. Wysoka zabudowa, którą miałem w Klasie X sprawia, że auto wygląda trochę jak karawan, dlatego ta jest zdecydowanie ładniejsza. Auto jest wysoko zawieszone, ale przy wsiadaniu pomaga próg. Jest on nie tylko praktyczny, ale i dodaje temu modelowi… uroku?

Isuzu D-Max - roboczy pickup z krwi i kości

Wnętrze, czyli wracamy do poprzedniej epoki

Wsiadając do Isuzu D-Max, szczególnie po przesiadce z pierwszego lepszego auta produkowanego po 2017 roku widzimy, że pojazd ma za zadanie pracować, a nie wyglądać nowocześnie. Co prawda kokpit jest narysowany estetycznie, ale widać, że swoje lata świetności ma dawno za sobą. Materiały z jakich jest wykonane wnętrze są w większości twarde jak skała, ale zdarzają się także skórzane elementy. Dziwna jest ta przepaść. Z jednej strony nie bałbym się wchodzić do D-Maxa ubrudzony po uszy, bo wiedziałbym, że to auto robocze. Z drugiej jednak ta skóra dodana tu i tam sprawia, że musiałbym się jednak po pracy przebierać, bo szkoda tych elementów.

Testowany przeze mnie egzemplarz wyposażony był w topowy system multimedialny dostarczony przez Pioneera. Tu także powrót do przeszłości, gdzie radio fabryczne było bardzo słabe i każdy masowo wymieniał je na inne. Sam system pracuje poprawnie i gra nawet dobrze, jak na robocze auto. Kierownica wygląda średnio, praktycznie nie ma żadnego wyprofilowania. Znajdziemy na niej przyciski do sterowania audio oraz tempomatem (o aktywnym nie ma mowy). Kolejna ciekawostka – Isuzu D-Max nie ma czujnika zmierzchu, dlatego nie ma trybu świateł “auto”. Za każdym razem trzeba więc używać manetki. To samo dotyczy kierunkowskazów – nie ma potrójnego mignięcia. Oldschool pełną parą. Ale zaraz, zaraz – mamy przecież uruchomienie silnika za pomocą przycisku. Mógłby się jednak producent zdecydować, czy idzie w nowoczesność, czy pozostaje przy tradycyjnych rozwiązaniach.

Isuzu D-Max - roboczy pickup z krwi i kości

Przestrzeń ładunkowa

Jakby nie patrzeć Isuzu D-Max powinien być używany do pracy. Dlatego też warto powiedzieć kilka słów o zawieszeniu oraz przestrzeni ładunkowej. W moim przypadku producent pokrył ją bardzo wytrzymałą powłoką o nazwie Line X. Przestrzeń ma wymiary 1570 mm x 2305 mm x 440 mm (szer x dł x wys). Maksymalna waga towaru, jaki możemy przewozić wynosi 1080 kg, a więc całkiem sporo. D-Max osadzony jest na ramie co jest dużym plusem dla kogoś, kto będzie używał tego modelu do pracy. Co tu dużo mówić, jest to bardzo trwała i niezawodna konstrukcja. Nie do końca za to możemy liczyć na komfort jazdy, ale jeśli ktoś tego oczekuje niech sobie kupi osobówkę, a nie samochód z genami ciężarówki. Z przodu mamy podwójne wahacze poprzeczne oraz sprężyny śrubowe. Dodam jeszcze, że tylne zawieszenie to resory piórowe – dlatego możemy zapakować ciężki ładunek i nie musimy się martwić, że będzie to duże obciążenie dla auta. Nic z tych rzeczy.

Isuzu D-Max - roboczy pickup z krwi i kości

Ruszamy w trasę

Zacznę od komfortu jazdy. Przednie fotele można uznać za nawet wygodne. Trochę irytujący jest natomiast podłokietnik – trochę za krótki. Z tyłu możemy komfortowo podróżować w dwie osoby. Co ciekawe, tunel pomimo 4×4 nie jest taki wysoki, dlatego na upartego wsiądzie na tylną kanapę trzy osoby. Pamiętajcie, by nie byli to dobrze zbudowani pracownicy, ponieważ wcale tak dużo miejsca tam nie ma. A wydawałoby się, że to takie wielkie auto.

Cicho także nie jest, ale na szczęście dźwięk silnika jest akceptowalny. Nie jest więc to huk znany z busów. Raczej coś pomiędzy dostawczakiem, a osobówką. Mi nawet po trzystu kilometrach nie przeszkadzał. Bardziej irytujące w dłuższych trasach mogą być słabo wyprofilowane fotele, ale nie oczekujmy komfortu limuzyny od auta nastawionego na pracę. Dlatego marudzić nie zamierzam.

Jeśli chodzi o jazdę typowo na co dzień możecie być pewni, że gabaryty auta sprawiają, że poruszanie się D-Maxem nie należy do najłatwiejszych. Masa własna auta wynosi 1910 kg, a więc sporo. Do tego promień skrętu jest naprawdę niewielki. Nie ma co się oszukiwać, to pełnowymiarowy, duży pickup, więc planując parkowanie na często ciasnych parkingach przy galeriach lepiej zajmijcie ostatnie miejsce, bo może się okazać, że jedno nie wystarczy do wygodnego manewrowania tym samochodem. Nie łudźcie się też, że zrobicie szybką zawrotkę – kierownica pracuje z dużym oporem i trzeba się nieco natrudzić, by zrobić pełny skręt. Po prostu tak ma być.

Isuzu D-Max - roboczy pickup z krwi i kości

Teren mu niestraszny

Isuzu D-Max oferuje 235 mm prześwitu, 30-stopniowy kąt natarcia i 25-stopniowy kąt zejścia. Mamy także 55-stopniowy kąt wjazdu i 60-stopniowy kąt zjazdu. Jeśli chodzi o trawers D-Max również wypada bardzo dobrze, ponieważ wynosi on 49 stopni. Jeśli jedziemy z uruchomionym napędem tylko na tył to możemy podczas jazdy, ale nie przekraczając 100 km/h uruchomić napęd 4×4, a więc przestawić się na tryb 4H. Tryb 4L, a więc reduktor wymaga od nas przełączenia skrzyni na N.

Pickup przeszedł delikatne modyfikacje silnika i tych obawiałem się najbardziej. Na szczęście niepotrzebnie, ponieważ 1.9 o mocy 163 KM i 360 Nm radził sobie w terenie bardzo dobrze. Moc wystarczająca zarówno podczas jazdy na asfalcie i poza nim. Oczywiście pomarudzić można na to, że 6-biegowa skrzynia automatyczna jest ospała, ale cóż – ten typ tak ma.

Warto dodać jeszcze słów kilka o spalaniu. No cóż, nie jest to rekordzista jeśli chodzi o ekonomiczną jazdę. Średnio dziesięć litrów na setkę. W mieście do dwunastu, w trasie dziewięć. Nie jest źle, ale też nie jest wybitnie dobrze. Nissan i Mercedes oferowały zdecydowanie lepsze wyniki.

Isuzu D-Max - roboczy pickup z krwi i kości

Podsumowanie

D-Max to typowy wół roboczy, bez dwóch zdań. Posiada kilka dodatków, które sprawiają, że możemy nim jechać w trasę i będzie w miarę wygodnie, jednak to nadal auto do pracy. Testowana przeze mnie wersja została skonfigurowana tak, że bardziej nadaje się do jazdy na co dzień z ewentualnymi zjazdami z asfaltu od czasu do czasu. Jest to więc samochód dla prezesa firmy budowlanej, który jeździ sobie D-Max’em do klientów, załatwia różne sprawy i jedzie zobaczyć jaki jest postęp prac. Takie auto do wszystkiego. Ta uniwersalność swoje kosztuje, bowiem testowany egzemplarz z topowym zestawem audio, kamerą cofania, dostępem bezkluczykowym itd. itd. itd kosztuje 167 tysięcy złotych brutto. Nie mało, tym bardziej, że po nowym roku leasingowanie samochodów droższych niż 150 tys. nie będzie zbytnio opłacalne.

Jeśli poszukujecie samochodu do wszystkiego, a przy tym nie przeszkadza Wam to, że w niektórych miejscach jest trochę “oldschoolowo” to Isuzu D-Max jest samochodem dla Was.

Exit mobile version