Od czasu do czasu pojawiają mi się różne materiały dotyczące samochodów z Chin. Jednym z nich był Aito M9 Max w hybrydzie z napędem na cztery koła. Nowe auto, rozmiarowo przypominające Mercedesa GLS, które kosztuje 353 tysiące złotych brutto? Już w Polsce, po wszystkich opłatach. Tylko przypomnę, że wspomniany ogromny SUV z gwiazdą na masce kosztuje minimum pół miliona złotych. Jak widać, oszczędność jest spora.
Fakt, nie jest to nowe auto, bowiem zaprezentowano je w listopadzie 2023. Nie zmienia to faktu, że ten egzotyk zapewne zainteresuje wiele osób. Tym bardziej, że u nas tak naprawdę takich samochodów nie ma. Nawet pomimo tego, że azjatyckie produkty coraz śmielej pojawiają się w ofercie w Europie. Sukcesem w tej kwestii może pochwalić się MG, a na rynku mocno „rozpycha się” BYD. Nic dziwnego więc, że pojawiają się w Polsce firmy, które zajmują się sprowadzaniem takich pojazdów. Jak już wcześniej wspominałem, przeglądając portal społecznościowy zobaczyłem reklamę PRIMA AUTO, która zajmuje się importem samochodów z Chin i Korei. O ile temat tego przedsiębiorstwa pomijam – cóż, sprowadzają i tyle, o tyle sam samochód faktycznie może zainteresować polskich klientów.
Aito M9 Max. Ogromna hybryda z napędem na cztery koła
Oczywiście, takie auta na chwilę obecną traktuję jako ciekawostkę. Dlaczego? Może wyglądają fajnie, może są atrakcyjne cenowo ale co z tego, skoro w wielu przypadkach, kiedy dojdzie do awarii, a przecież przy tak zaawansowanej technologii może do niej dojść, zostajemy… z niczym. Kto naprawi egzotyczny samochód, którego nikt u nas nie zna i nie ma zielonego pojęcia jak jest zbudowany? Dlatego nawet jeśli jest on o połowę tańszy od europejskich samochodów premium, nadal uważam go za zagadkę. Skąd takie przekonanie? Przykładem może być Fisker, który zbankrutował pozostawiając klientów na lodzie. Skąd możemy wiedzieć, że taka marka jak Aito będzie działać przez kilka, kilkanaście lat? No właśnie.
Samochód elektryczny z silnikiem spalinowym
Wspomniany model, który polska firma sprowadza do kraju jest hybrydą typu EREV. Co to takiego? Silnik spalinowy w tym aucie służy tylko jako „agregat prądotwórczy”. Takie rozwiązanie testowałem już między innymi w Nissanie Qashqai. Jaki to ma sens? Według mnie żaden. Chcesz mieć elektryka ale denerwuje Cię słaby zasięg, więc kupujesz auto z dużą baterią i silnikiem spalinowym, który zamiast napędzać koła, produkuje prąd. Chyba lepiej zamontować normalny silnik, a pominąć duże i ciężkie baterie? Najwidoczniej się nie znam i moje myślenie jest błędne.
Duży zasięg, to, co lubimy
Tak czy inaczej, wspomniany Aito M9 został wyposażony w silnik benzynowy o pojemności 1,5 litra. Moc systemowa to 496 KM i 675 Nm momentu obrotowego. Brzmi to bardzo dobrze. W praktyce auto osiąga „setkę” w zaledwie 5,9 sekundy. Bateria ma pojemność wynoszącą 52 kWh. Według polskiego importera tego samochodu, zasięg powinien wynosić nawet 1240 km. Mówimy oczywiście o połączeniu elektryka z silnikiem spalinowym. Nawet niech w praktyce będzie to 800 – 900 km – wtedy możemy liczyć na komfortową, daleką podróż. A faktycznie, powinno być komfortowo, bowiem patrząc na wnętrze, mamy do dyspozycji bardzo luksusowe fotele z poduszkami, które pamiętam z Klasy S. Ba, w Aito M9 nawet kierownica mi przypomina tą z Mercedesa.
Rozmiar robi wrażenie
Imponująco wygląda rozmiar tego samochodu. Przede wszystkim mówimy o aucie 6-osobowym. Dwa fotele z przodu, dwa osobne, elektrycznie regulowane, podgrzewane i wentylowane w drugim rzędzie i dwa w trzecim. Auto cechuje się bardzo dużym rozstawem osi – 3110 mm (najnowszy Mercedes-Benz GLS ma 3135 mm). Długość auta to 5230 mm (GLS 5207 mm). W praktyce musi to oznaczać ogromną przestrzeń w kabinie. Dlatego nie dziwi zastosowanie dużego ekranu projekcyjnego, na którym można wyświetlać filmy w drugim i trzecim rzędzie. Swoją drogą, ciekawe czy to nie przeszkadza w nocy, bo w dzień raczej niewiele widać na tym ekranie.
Czy warto importować auta z Chin?
Luksusowy wygląd, mocna inspiracja europejskimi markami premium (chociażby wspomniane efektowne fotele, liczne ekrany we wnętrzu, dwukolorowy lakier, duże felgi aluminiowe) i… wielka niewiadoma. Tak przynajmniej ja oceniam samochody. Może to być wspaniały pojazd, którym będziesz przez długi czas się zachwycał ale możesz trafić na przysłowiową minę, z którą będzie trudno sobie poradzić. Kto to będzie serwisował? Chcesz, żeby mechanik uczył się na twoim samochodzie? Jakoś mi się nie wydaje. Dlatego może w marki popularne, które budują już sieć sprzedaży w Europie można inwestować, jednak w przypadku tych egzotycznych bym był bardzo ostrożny.
Sprawdź nasz test Hyundai Kona 1.6 T-GDI.