Czasami, szczególnie gdy mam za dużo wolnego czasu, zastanawiam się nad sensem różnych motoryzacyjnych projektów. Może nie mam jakiegoś bardzo dużego doświadczenia, jednak spotkałem się już chyba z każdym rodzajem napędu. OK, oprócz wodoru. Ten jednak jest dość „egzotyczny”. Dziś, często przez naciski rządowe, wielu producentów „wciska” nam na siłę hybrydy i auta elektryczne. Dodajmy do tego modę na SUV-y i crossovery. Nasuwa się pytanie, czy hybrydowy lub elektryczny SUV ma sens?
Kiedyś to było… powie… każde pokolenie, które powoli przemija i nie może pogodzić się z faktem, że jego miejsce zajmuje ktoś inny. To smutne, ale prawdziwe. Musimy zdać sobie sprawę, że nie jesteśmy najmądrzejsi, że trzeba iść z duchem czasu. Dajmy wykazać się świeżym umysłom, nie bądźmy zamknięci „na nowe”. Wiem, często obawiamy się tego, czy faktycznie to rozwiązanie się sprawdzi, ale pamiętajmy – kto nie próbuje, ten nie pije szampana. Bagatelizujemy temat ropy, która chcąc – nie chcąc (podobno!) kiedyś się skończy. Musimy sprawdzać alternatywne napędy, przez co jesteśmy świadkami premier kolejnych – czasami dziwnych, niedorzecznych – premier motoryzacyjnych. Dziś hybrydowy, a nawet elektryczny SUV nikogo nie dziwi. Jeszcze dziesięć lat temu wiele osób śmiało by się pod nosem mówiąc wprost: „powariowali ci inżynierowie”. OK, może i przyzwyczajamy się do tych rozwiązań, ale czy faktycznie te słowa mogą się łączyć?
Ale o co mi tak właściwie chodzi?
O ten postęp, który nie do końca mi się podoba. Na siłę wciska się nam „produkt”, którego nie chcemy my, nie chce producent i wydaje mi się, że tak naprawdę nikt tego nie chce. Kto więc robi te wyniki sprzedażowe? Nie mam zielonego pojęcia. Oczywiście, chodzi mi o samochody elektryczne. OK, miałem okazję jeździć kilkoma i faktycznie się z nimi polubiłem. Mam na myśli Nissana Leaf e+ czy Hyundaia KONA Electric.
To udane auta… nie nadające się na nasz rynek. Przyczyna jest prosta – dostępność stacji ładowania. Nie dość, że prąd na nich jest drogi, to dodatkowo jest ich jak „na lekarstwo”. Aha, kolejna rzecz – ulokowane są raczej w centrach miast, dlatego chcąc podróżować na trasie od A do Z musicie stracić dużo czasu na dojazd do takiej lokalizacji. Niestety, duże miejscowości to i korki. O szybkości ładowania i realnym zasięgu nie wspominam. Nie ma co się denerwować. Wróćmy jednak do tych dwóch samochodów. Pierwszy to kompaktowy samochód miejski, drugi zaczyna być crossoverem, a tu już bliska droga do SUV-ów.
O ile samochody elektryczne w mieście jestem w stanie zrozumieć, o tyle elektryczne crossovery i SUV-y już nie do końca. Nawet kompakty są ciężkie, a co dopiero duże „pseudo terenówki”, które same w sobie ważą dużo. O rozmiarach takich aut nie wspominam i nie krytykuję – każdy kupuje to, co chce. Obawiam się jednak, że pomimo rozwoju technologii, twory takie jak Skoda Kodiaq czy Tesla Model X w praktyce okażą się niezbyt ekologiczne. Duża waga = duże zużycie prądu = mały zasięg = taka to ekologia jak z koziej… I wiem co mówię, jeździłem Mercedesem EQC. Fizyka mówi jasno – to auto nie będzie eko, choćbyście byli największymi ekspertami w jeździe „o kropelce”. Nie i już. Masa własna wynosząca prawie 2,5 tony mówi chyba sama za siebie. Klasa S W222 ważyła około dwie tony….
Skoro nie elektryczny to może hybrydowy SUV?
Widać moje podejście do SUV-ów. To może samochód hybrydowy? W sumie, czemu nie. Aczkolwiek w tym przypadku również mam spore zastrzeżenia. Pamiętam pierwszego Outlandera PHEV, który oferował zasięg na prądzie w okolicach 30 kilometrów. Sześć lat minęło, a dziś hybrydy typu plug-in potrafią przejechać… to zależy. Realnie testowane jakiś czas temu Volvo XC40 T5 Recharge oferowało 45 kilometrów. Niewiele się więc zmieniło, dlatego hybrydy typu plug-in zdecydowanie odrzucam. Aczkolwiek nie przekreślam definitywnie. W innych nadwoziach potrafi zaskoczyć. Mam na myśli szczególnie dwa auta, które testowałem. Pierwsze to Porsche Panamera 4S E-Hybrid. Drugie natomiast to Mercedes-Benz A250e. Najśmieszniejsze w tych autach z hybrydami typu plug-in jest to, że te samochody kosztują zdecydowanie za dużo. Z resztą, zobaczcie sobie ile kosztuje Volvo S60 z podstawowym silnikiem, a ile w wersji Recharge, a więc w formie hybrydy. Zejdźmy na ziemię – porównajcie ceny Octavii w podobnych wariantach…
Czy istnieje alternatywa dla plug-in? Jasne! Odpowiedzią są samochody z Japonii, a konkretnej rozwiązania oferowane przez Toyotę. Tworzą te hybrydy od dawien dawna i chyba wiedzą co robią. Miałem okazję jeździć Lexusem RX 450h. Fantastyczne auto wyposażone w 3,5 litrowe, benzynowe V6. Zgadnijcie ile paliło. Nie, nie 10, nawet nie 8 litrów na setkę. 6 – 7 litrów to wynik, który osiągałem bez jakiegokolwiek problemu. To oznacza, że pod maską macie solidny motor, jeździcie dużym i komfortowym wozem, a także cieszycie się niewielkim zużyciem paliwa. OK, wiem – drogo. Alternatywą jest przykładowo Toyota RAV4. Chociaż nie, bo oni też poszli w plug-in.
Eh, quo vadis motoryzacjo?