186
Views

Odkąd pamiętam zajmowałem się pisaniem tekstów. To była i jest nadal moja praca. Od kilku lat tworzę dla Was ten magazyn, portal, blog – zwał jak zwał. Przetestowałem bardzo dużo samochodów osobowych i kilka busów. Przemierzyłem niezliczoną ilość kilometrów. Jest jednak taki moment, że przestaje Was cieszyć to co robicie. Może inaczej, nadal sprawia Wam to przyjemność, ale interesuje Was to, jak mogłaby wyglądać inna praca. Być może byłaby lepsza, może bardziej byście się w niej spełniali. Zawsze zastanawiało mnie jak wygląda praca w transporcie. Niezależnie czy mówimy o dużych ciężarówkach, czy właśnie o busach 3,5t. Ciekawiło mnie jak kierowcy żyją w trasie, jak to jest z tymi załadunkami, rozładunkami. Jak się dogadują w innych krajach i najważniejsze: czy to rzeczywiście taka ciężka praca, jak to często słyszymy? Mój znajomy prowadzi firmę transportową, więc zasugerowałem mu, że gdy będzie taka potrzeba mogę ruszyć w trasę. Takim oto sposobem rozpoczęła się moja kilkudniowa jazda na międzynarodówce. Jak zostać kierowcą busa? Postanowiłem, że Wam to opowiem, bo być może osoby zastanawiające się nad rozpoczęciem pracy w tym zawodzie podejmą krok w przód, a może… w tył.

Jak zostać kierowcą busa? Jazda na międzynarodówce.

Oto wasze nowe stanowisko pracy, ale i dom na kołach

Pierwsza trasa międzynarodowa

Tak jak już wspomniałem interesowałem się tym tematem. Nie były mi straszne trasy, bo przecież nie raz jechałem po auto testowe z Rzeszowa do Warszawy, a z Warszawy do Rzeszowa. Jakby nie patrzeć, jest to około 700 kilometrów. Dlatego też powiedziałem koledze, że w razie, gdyby jego kierowca nie mógł pojechać „bo coś” to jestem w gotowości. Tym bardziej, że pracuję zdalnie. Mogę więc wziąć laptopa ze sobą i podczas przerwy pomiędzy kursami napisać zlecone teksty. Nadszedł ten dzień, dostałem zapytanie, czy wyruszę w trasę. Akurat do dyspozycji był Renault Master, który pierwszą młodość miał już dawno za sobą, jednak ja napalony stwierdziłem, że czemu nie. Skoro interesowała mnie jazda na międzynarodówce, to muszę spróbować na czymś gorszym, mając mniejszy poziom (jak w grach). Dostałem wskazówki jak ma wyglądać list przewozowy, a więc CMR, jak zapina się towar pasami, jak ma być ułożony i tak dalej.

Widoki - to największy plus tej pracy

 

Krótka trasa. Co może pójść nie tak

Zadanie było bardzo łatwe. Z Rzeszowa, gdzie mieszkam miałem dojechać do jednej z miejscowości na Słowacji (a więc bardzo blisko). Miałem się tam pojawić rano, gdzie zostanie załadowany towar, a następnie miałem go zawieźć do miejscowości znajdującej się 30 km od Rzeszowa (idealnie, wrócę do domu tego samego dnia). Dojechałem pokonując masę podjazdów i zjazdów, ale za to podziwiając Tatry Wysokie o wschodzie słońca. Na miejscu przywitał mnie Słowak, który był ochroniarzem w tamtejszej fabryce. Po angielsku ani słowa, ale gdy zobaczył CMR wiedział o co chodzi. Pokazał gdzie mam się zatrzymać i do kogo mam pójść. Tam kolejna osoba również nie rozmawiała po angielsku, ale doskonale wiedziała po co przyjechałem. Towar zapakowali, ja spiąłem palety pasami, pożegnałem się i ruszyłem w kierunku Polski. Zabawne jest to, że oni mówili w swoim języku, ja w swoim i… doskonale się rozumieliśmy. Mniej zabawne natomiast jest to, że auto miało awarię. Przestała pracować turbina, przez co praktycznie nie przyspieszałem. Wyobraźcie sobie jak byłem zdenerwowany, gdy trzymając pedał w podłodze auto jechało pod stromą górkę tak, jakby zaraz miało się stoczyć w dół. Dodajcie do tego tereny mocno górzyste na Słowacji i w Polsce, w Bieszczadach… Jakimś cudem dojechałem, towar został odebrany i wróciłem do domu.

Jazda na międzynarodówce. Podejście numer dwa

Kolega przeprosił za stan busa, w sumie przecież to nie jego wina. Zapytał mnie jednak, czy pojadę drugi raz, ale już innym, nowszym autem. Moje podejście do tematu po pierwszej trasie było bardzo mieszane. Z jednej strony to fajna przygoda, bo można zobaczyć wiele pięknych miejsc. Z drugiej ten problem z autem. OK, stwierdziłem, że mogę spróbować jeszcze raz. Dostałem samochód, znów zostałem kierowcą busa Renault Master. Sprawdziłem, czy ogrzewanie postojowe działa, czy turbina jest sprawna – wszystko grało jak należy. Trasa już nieco bardziej ambitniejsza. Musiałem dojechać na załadunek w okolice Krakowa, a następnie udać się do miejscowości znajdującej się niedaleko Budapesztu. W mieście tym już kiedyś byłem, więc stwierdziłem, że miło będzie je zobaczyć jeszcze raz. Zaczynamy więc przygodę. Nasuwa się jednak pytanie, co zabrać ze sobą w trasę?

Oj i już wiesz, że sobie trochę postoisz

Oj i już wiesz, że sobie trochę postoisz

 

Jazda busem – co zabrać w trasę?

Przyznam szczerze, że jako amator nie wiedziałem tak naprawdę co mam ze sobą wziąć. No bo skąd. Poszukałem w Internecie i zabrałem ze sobą przede wszystkim koc, śpiwór, ręczniki papierowe, plastikowe sztućce, dużo bielizny oraz ciepłych ubrań (bo jakby nie patrzeć jechałem pod koniec listopada). Zabrałem też ze sobą trochę jedzenia, bo tak naprawdę nie wiedziałem, gdzie będę się zatrzymywać. Wziąłem też oczywiście przybory do higieny, laptopa, ładowarki, sporo muzyki na pendrive i tak znów pełen energii wybrałem się w trasę. Niektórzy jadąc prawdziwie w dalsze trasy zabierają także butlę gazową, patelnie, garnki. W sumie to dobre podejście bo gdzieś na postoju można samemu przyrządzić coś na ciepło, a nie “lecieć” na puszkach, czy tracić kasę w barach, gdzie nie zawsze zjecie coś dobrego i… świeżego.

Mi to chyba nie jest pisane

Nie wiem, czy ja mam jakiegoś pecha do tej pracy, czy po prostu los tak chciał. Załadunek miał odbyć się w niedzielę, a towar miał być dostarczony w poniedziałek do 7:30. Jako, że ładunek był dostępny od 8 do 22 stwierdziłem, że udam się tam w niedzielę po południu, by dostarczyć go w nocy, pójść grzecznie spać i czekać na kolejne zlecenie. Byłem pod Krakowem o 17 i już na wstępie dostałem wiadro zimnej wody. Towar będzie dostępny dopiero od 22, najpewniej od 23, ale tak naprawdę mojego auta nie ma na liście wjeżdżających dziś. Po wykonaniu kilku telefonów dostałem informację, że ktoś się pomylił i jeden z kierowców ma w zleceniu podwójny ładunek. Ma on zostać podzielony pomiędzy nami. No dobrze, tylko, że ostatecznie załadowali mnie o… 0:30, a więc czekałem w busie kilka dobrych godzin, które mogłem spędzić robiąc cokolwiek innego. Ostatecznie pod Budapesztem byłem o 8, a więc myślę, że czas miałem w miarę dobry. Tu znów nikt nie chciał przy wjeździe rozmawiać ze mną po angielsku. Udało się, wjechałem i na szczęście magazynier powiedział mi gdzie mam się zatrzymać. Zabrał dokumenty, podpisał się gdzie trzeba, wózek widłowy podjechał, odebrał towar i finał. Jak widać, nic tutaj nie jest skomplikowane. Skąd więc te ambitne teksty, że to ciężka praca, skoro ja tak naprawdę nic nie zrobiłem oprócz jazdy z miejsca A do miejsca B? Poszedłem więc spać po nieprzespanej nocy, by ochoczo ruszyć w kolejną trasę za kilka godzin.

Najbardziej mnie denerwowało to odpinanie zabezpieczeń plandeki

Najbardziej mnie denerwowało to odpinanie zabezpieczeń plandeki

 

Przydałoby się wykąpać

Gdy zgłosiłem swoją chęć do dalszej pracy dostałem informację, że poszukiwany jest ładunek dla mnie. W tym czasie wybrałem się do sklepu by kupić węgierskie wino. Swoją drogą, jest bardzo tanie, zdarzają się nawet takie, które w przeliczeniu kosztują niecałe 5 złotych, ale trochę bałem się takich brać. Stwierdziłem, że przydałoby mi się odświeżenie po ciężkiej nocy. Znalazłem w Internecie duży parking ze stacją, gdzie można było wziąć prysznic. Dojechałem na miejsce i znów mam problem. By udać się pod prysznic należy zapłacić w Forintach (waluta węgierska) lub Euro. Płatności kartą nie ma. A ja… miałem ze sobą tylko kartę i złotówki. Wiem, mój błąd. Znów próba dogadania się, tym razem z młodymi dziewczynami, które nie bardzo znały angielski, ale z użyciem translatora udało się. Co ciekawe, załatwiły mi… prysznic za darmo. Szczęśliwy wykonałem należyte czynności i w zamian za pomoc miłym paniom dałem czekoladę.

Lizałem lizaka przez szybę

Zlecenia jak nie było tak nie ma, a ja nudząc się najchętniej pojechałbym zobaczyć budynek parlamentu, a także odwiedziłbym inne fajne miejsca w Budapeszcie. Niestety nie dość, że było bardzo zimno, to jeszcze przez cały czas padał deszcz i wiał silny wiatr. Dlatego też nie zdecydowałem się na wycieczkę, ponieważ podczas takiej pogody przyjemność z tego nie ma. Krótko mówiąc, będąc pięć, a może nawet mniej kilometrów od Budapesztu, w centrum miasta nie byłem. Została mi wyczekiwanie na stacji na kolejny ładunek. Stwierdziłem, że w tym czasie zajmę się pisaniem, bo przecież ta przygoda z transportem międzynarodowym to nie moje główne źródło zarobku. Można rzec, że pech spotkał mnie po raz kolejny, ponieważ pomimo tego, że stałem bardzo blisko stacji, gdzie był McDonald’s zasięg Wi-Fi był znikomy. Jak już Internet się pojawił, to znikał po kilku minutach. Dlatego też niestety z pracy nici. Transfer w ramach mojego abonamentu też nie był wybitnie duży. Zaledwie 2 GB wystarczy przecież na komunikatory i ewentualnego e-maila, wiec nie robiłem sobie z telefonu hot-spota. Cóż, najwyżej odrobię gdzieś dalej, albo w domu.

Widoki, widoki, znowu widoki

Widoki, widoki, znowu widoki

 

Tak blisko, a tak daleko

Wstałem rano, wcześnie jak na mnie. W sumie co w tym dziwnego, skoro spałem już o 21, bo nie miałem co robić, a wsłuchiwanie się w padający deszcz wręcz zmusza do snu. Nadal zlecenia brak. Pojawiło się przed południem. Muszę jechać 80 km w kierunku granicy z Chorwacją, by tam zabrać towar i jechać do Łodzi. Myślę sobie – rewelacja, coś w końcu się dzieje. Czym prędzej ruszyłem. Byłem kwadrans przed 14, by dowiedzieć się, że dziś… załadunku nie będzie. Mogę na niego liczyć dopiero od 6 rano kolejnego dnia. Nawet sobie nie wyobrażacie jak mocno się zirytowałem. Wypoczęty, gotowy do jazdy dowiaduję się, że spędzę pół dnia i całą noc na jakimś końcu świata. Nie było już stacji z miłymi dziewczynami, nie było w sumie nic. Tylko mały sklepik, kilka domów i dwie fabryki. Zapomniałbym – wokół same szczere pola, brak jakiejkolwiek możliwości uzyskania Internetu i ja sam na parkingu w busie. No lepiej po prostu być nie może. Gdybym wiedział, to dalej bym „koczował” pod Budapesztem, by ruszyć w trasę na spokojnie rano. No cóż pozostało mi myślenie o sensie życia, leżąc w „kurniku” (tak nazywa się potocznie zabudowa, w której się śpi) i myśląc, po co ja się na takie coś zgodziłem. Wiatr wiał coraz mocniej bujając delikatnie autem. Czasami słyszałem jakieś szczekanie psa, czy przejeżdżający samochód. Gdyby tego było mało, znów zaczęło padać…

Jak zostać kierowcą busa?

Jeśli po lekturze tego tekstu nie zraziliście się i nadal macie ochotę przemierzać Europę już podpowiadam jak zostać kierowcą busa. Tak naprawdę liczba firm jest tak duża, że wręcz proszą Cię o to, byś to dla nich jeździł. Wiele przedsiębiorstw wymaga założenia działalności gospodarczej, ale przy tym opłaca ZUS, więc chyba tak źle nie jest. Wysłałem kilka CV by sprawdzić jakie jest zainteresowanie. Dodam, że w moim podaniu nie było jakiejkolwiek wzmianki o doświadczeniu, bo przecież tego nie posiadałem. Ku mojemu zdziwieniu dostałem ofertę. Trzy tygodnie w trasie, tydzień w domu. Dniówka 200 zł netto, opłacony ZUS. Wychodzi nieco ponad cztery tysiące złotych, a więc mogłoby się wydawać, że nie tak źle. Jest też druga forma rozliczenia – od kilometra. Można zarobić więcej, bo przykładowo jadąc tysiąc kilometrów dziennie za granicą zarobicie powiedzmy 350 złotych. Niestety dla mnie, wybrałem tą drugą opcję, dlatego też nie mając zlecenia, nie zarabiałem.

Miejsce pracy wewnątrz

Miejsce pracy wewnątrz

 

Jazda busem na trasach międzynarodowych ma swoje wady

Może zacznę od zalet. Dla kogoś, kto nie ma okazji podróżowania po świecie wydaje mi się, że taka praca sprawi, że pozna wiele pięknych miejsc. Mało tego, nawet jeśli polecicie gdzieś, to zwykle zatrzymujecie się w jednym miejscu. Tu, ruszając w głąb danego kraju poznacie kulturę tego miejsca, ludzi i tak dalej i tak dalej. Nie tylko stolicę, czy jakieś duże miasto, ale i te małe wioski, które także mają coś do zaprezentowania. Jeżdżąc po Europie chcąc, nie chcąc utrwalacie także język obcy, a może i nauczycie się innych. To także według mnie duży plus takiej pracy. Często też możecie sporo zarobić, bo stawki są naprawdę różne i wszystko zależy od firmy, do której uda się Wam dostać. Jedno jest pewne, nie dajcie sobą pomiatać i znajcie swoją wartość.

Węgierskie drogi lokalne nie należą do idealnych ale i tak są lepsze od tych słowackich.

Węgierskie drogi lokalne nie należą do idealnych ale i tak są lepsze od tych słowackich.

Jazda na międzynarodówce ma też sporo wad

Są też i wady, a przyznam, że ja przez te kilka dni poznałem ich naprawdę dużo. Przede wszystkim jesteście z dala od najbliższych: rodziny, przyjaciół. Dlatego też tęsknota będzie dużym problemem szczególnie dla kogoś, kto musi mieć przy sobie ludzi. Jeżdżąc w trasę w większości czasu jesteście sami ze sobą, dlatego też dusze towarzystwa mogą już na starcie zrezygnować z podjęcia się takiej pracy. Kolejna wada (ale to tylko według mnie) to problem językowy. Wiele osób nie zna nawet podstaw angielskiego więc wtedy musicie dwoić się i troić jak wytłumaczyć danej osobie o co chodzi. Nie do końca jestem też ufny działaniu ogrzewania postojowego. Jeśli Wy także obawiacie się, że nie tylko ciepłe powietrze trafia do kabiny lepiej zamontować jakąś czujkę. Dotyczy to także kwestii zdrowotnych w postaci wychodzenia z ciepłej kabiny na świeże, ale i zimne powietrze. To mycie się i wychodzenie na pole także może sprawić, że za chwilę pojawi się przeziębienie. Jeśli zdarzy się Wam taki problem jak mi, a wiec to nieszczęsne czekanie na zlecenie, czy na towar również tracicie czas i w wielu przypadkach pieniądze. Pamiętajcie, że wszystko kosztuje – czy to jedzenie, czy środki czystości, czy nawet głupi prysznic. Co więcej, mi się udało, że pojechałem na Węgry, gdzie ceny są zbliżone do naszych. A co, jeśli pojedziecie w stronę Niemiec, Francji, czy Anglii? Tak kolorowo już nie będzie, a chyba nikt nie będzie jadł przez trzy tygodnie jedzenia z puszki, prawda?

Wasza ekskluzywna sypialnia w kurniku. Muszę przyznać, że jest naprawdę wygodnie. Serio!

Wasza ekskluzywna sypialnia w kurniku. Muszę przyznać, że jest naprawdę wygodnie. Serio!

 

Czy jazda busem to ciężka praca?

Być może pojawi się wiele negatywnych komentarzy na temat mojego tekstu i podejścia do tej pracy. Już widzę, te teksty, że co ja mogę wiedzieć, skoro przejechałem tylko kilka dni w trasie. Może i racja, ale zobaczyłem wystarczająco dużo, by móc opisać swoje wrażenia i być może nakierować tych, których interesuje praca w transporcie autami dostawczymi. Przede wszystkim według mnie jazda busem, a szczególnie w miarę nowym nie jest ciężka. Samochód jest wygodny, czasami dostajecie nawet fotel pneumatyczny, jak w ciężarówkach. Coraz częściej zdarza się tak, że łóżko jest za fotelami, a nie nad kabiną. Dostajecie zlecenie, konkretne namiary GPS, a przecież nawigacje są bardzo dokładne. Wystarczy patrzyć na znaki, kierować się według map i wykazać się minimalnym stopniem znajomości języka obcego. OK, dwa razy zdarzyło mi się, że musiałem paletę podwieźć pod krawędź załadunkową, ale przecież od tego jest „paleciak”, więc siły praktycznie nie użyłem wcale. Dokumenty CMR jeśli musicie już wypisać, to przecież też nie ma tam nic skomplikowanego. Jak dla mnie w tej pracy nie ma nic ciężkiego.

Są jednak wady i te można określić jako trudność tej pracy

I tych jest naprawdę dużo, o czym pisałem. Rozłąka z przyjaciółmi, problemy z językiem. A nawet ten głupi prysznic, który czasami może być niemożliwy. Do tego rozmowa możliwa często tylko samym ze sobą, czy spędzanie większości czasu przez te trzy, a nawet niektórzy cztery tygodnie w „kawalerce”. Dlatego też praca jako kierowca busa, bądź też ciężarówki skierowana jest dla specyficznych osób. To po prostu trzeba lubić. Ba! Trzeba to kochać. Jestem wręcz pewien, że jeśli „całe życie” pracowaliście przy biurku i nagle zachce się Wam jeździć, to uwierzcie, że po jednym dniu będziecie marzyli o powrocie do domu. Te wszystkie piękne widoki, czasami ta dobra kasa nie rekompensuje tego, że życie będzie Wam uciekać, a Wy w samotności będziecie na to wszystko patrzyli. Czy tego właśnie chcecie?

Kategoria artykułu
Biznes · Motoryzacja · Podróże
Daniel Laskowski

Jestem pomysłodawcą magazynu, który właśnie przeglądasz. Miałem okazję pisać treści dla wielu portali internetowych, a także gazet. Interesuję się nowymi technologiami, motoryzacją (przede wszystkim samochodami, chociaż coraz mocniej patrzę w kierunku motocykli typu bobber) oraz muzyką. Nie skupiam się jednak na jednym gatunku. Słucham zarówno jazzu, jak i muzyki elektronicznej. Na łamach MenWorld.pl zajmuję się zarówno tworzeniem treści, jak i zarządzaniem całym portalem.

    Możliwość opublikowania komentarza wyłączona.