Chcesz iść z duchem czasu. Idziesz więc do salonu i mówisz – ten elektryczny Opel Astra będzie mój. Kupujesz go i musisz jechać w dalszą trasę. Ale nie jakieś wielkie wyzwanie. Ot, 280 kilometrów. Pech chciał, że pojawił się przymrozek i zaczął padać deszcz ze śniegiem. Módl się człowieku, żeby po drodze była jakakolwiek ładowarka.
Podoba mi się ten nowy hatchback Opla przygotowany już jako dzieło grupy Stellantis. Fakt, jest to bliski krewny trzeciej generacji Peugeota 308, w prowadzeniu można odnaleźć pewne podobieństwa, jednak wizualnie są to totalnie dwa różne samochody. Sprawdzałem nową Astrę w dieslu – jakość materiałów taka sobie (plastik królował) ale auto prowadziło się dobrze, było solidnie spasowane, a silnik był elastyczny i zadowalał się niewielką ilością oleju napędowego. Ideał w trasy… w przeciwieństwie do elektrycznej wersji tego modelu.
Jadąc samochodem elektrycznym w trasę nie warto być optymistą
Nie wiem dlaczego mam takiego pecha, ale praktycznie za każdym razem, gdy rozpoczynam test samochodu elektrycznego „pojawia się” załamanie pogody. Niestety, złe warunki atmosferyczne są bardzo problematyczne dla aut na prąd. Elektryczny Opel Astra uświadomił mnie, że to nie są żarty. Szczególnie, gdy planujecie jechać w dalszą trasę. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem w podróż. Ot, 280 kilometrów do celu. Komputer wskazywał 410 kilometrów zasięgu. Phi, spokojnie dojadę z zapasem. Oj, żebym się przypadkiem nie zdziwił. Po przejechaniu 100 kilometrów powinno mi zostać 310 kilometrów zasięgu, prawda? A ile zostało? 258. Bardzo mnie to zaskoczyło, ponieważ za każdym razem, gdy jadę drogą ekspresową samochodem na prąd nie przekraczam 100 km/h. Zużycie prądu oscylowało w granicach 16 – 17 kWh/100 km.
Idźmy dalej. Zostało mi do celu 93 kilometry. Co pokazywał komputer? Ot, 108 kilometrów zasięgu. Ostatecznie dojechałem mając 10% zasięgu, które umożliwiało mi pokonanie 28 kilometrów. Jak widzicie, totalne przekłamanie ze strony komputera. Średnie zużycie z trasy wyniosło 15,7 kWh/100 km. Rzecz jasna, musiałem od razu udać się w kierunku ładowarki. Nie mam dostępu do prądu w parkingu podziemnym, dlatego musiałem korzystać z GreenWay. Ładowanie od 10 do 100% miało zająć godzinę i dwadzieścia dwie minuty. Realnie spędziłem przy ładowarce półtorej godziny. A podobno właściciele aut ładują je w nie dłużej niż piętnaście minut. Oszukują samych siebie. Od ładowarki miałem jeszcze kilkanaście kilometrów do pokonania. Finalnie mając 96% naładowania akumulatora komputer wskazywał 404 km zasięgu.
Elektryczny Opel Astra uświadomił mi, że nie można mu ufać
Mam tu na myśli oczywiście wspomniany komputer, który „kłamie jak z nut” prezentując totalnie różne zasięgi. Podobną sytuację miałem w innym samochodzie elektrycznym – Seres 3. Tam to dopiero była loteria. Raz pokazywał 200 kilometrów, za chwilę 50, by po jakimś czasie wyświetlić 250 kilometrów. I weź tu człowieku wsiądź w takie auto i wyrusz w dalszą trasę. Nie wiesz czy faktycznie zrobisz tyle kilometrów, ile wskazuje komputer. Może się okazać, że po drodze będziesz nerwowo szukał najbliższej ładowarki. To, że ich nie ma przy drodze ekspresowej to kolejna kwestia. Nie dość, że jedziesz powoli, żeby faktycznie dojechać do celu, to jeszcze musisz zboczyć z trasy, bo przecież nikt nie wpadł na pomysł aby przy każdym MOP postawić jakieś słupki.
Taką sytuację miałem wracając ze Stalowej Woli do Warszawy. Pierwsza rzecz – jadę maksymalnie 100 km/h, bo uparłem się, że faktycznie dojadę na jednym ładowaniu. Teraz wszyscy właściciele aut z silnikami spalinowymi będą się śmiać ale poważnie, mając do pokonania 280 kilometrów elektryczny Opel Astra sprawił, że walczyłem o przetrwanie. Niestety, nie było to łatwe, a warunki pogodowe mi nie pomagały. W pewnym momencie, już za Lublinem zacząłem szukać ładowarek. Albo pojawiały mi się te o mocy 22 kW albo te szybsze były znacznie oddalone od drogi ekspresowej. Musiałem więc jeszcze mocniej zwolnić i w pewnym momencie wyłączyłem ogrzewanie aby spróbować faktycznie dotrzeć do celu.
Ostatecznie mi się to udało i po 280 kilometrach miałem jeszcze 30 kilometrów zasięgu. Szczerze? Przy „normalnej” jeździe nie spodziewajcie się zasięgu większego niż 250 kilometrów. To oznacza, że zdecydowanie jest to auto do miasta i absolutnie nie myślcie o pokonywaniu dłuższych odcinków. OK, myślisz sobie – dobra, jakoś to przeżyje, przecież Opel tworzy tanie auta. Tak? Elektryczny Opel Astra startuje od 197 tysięcy złotych. Dwie stówy za plastikowe wnętrze, przekłamany komputer i konieczność ładowania co 200 – 250 kilometrów. Nieźle kogoś poniosło.
Chciałbym napisać coś pozytywnego o elektrycznej Astrze ale nie jest to łatwe
Auto jest ładne, to trzeba przyznać. Ten niebieski lakier, ostre krawędzie, efektowne reflektory dają Astrze uroku. Pozytywnie odbieram również prowadzenie tego auta. W mieście czuje się „jak ryba w wodzie”. Układ kierowniczy jest precyzyjny, a kołem kierownicy możecie kręcić jednym palcem. Prowadzenie – zdecydowanie na plus. Pomagają również kamery, czujniki i inne rozwiązania technologiczne, które ułatwiają jazdę. 156 KM i 9,2 do setki wrażenia nie robią ale to przecież elektryk oferujący moment obrotowy od zera. A przecież w mieście jeździmy zazwyczaj do 50 km/h. W takich warunkach elektryczny Opel Astra jest niezwykle dynamiczny.
Wnętrze jest przemyślane i ergonomiczne ale kokpit jest okropny pod względem wizualnym. Brzydki, nijaki, nudny. Te ramki wokół ekranu ulokowanego za kierownicą są tak duże, że wygląda to fatalnie. Widzisz z zewnątrz fajnie wyglądające auto, nowoczesne, wręcz kosmiczne, a wsiadasz do środka i zadajesz sobie pytanie czy ktoś oddał prace dotyczące projektu wnętrza jakiemuś praktykantowi czy może zabrakło funduszy? Nieważne jak było. Ważne, że coś tu poszło nie tak.
Pod względem materiałów również nie jest za wesoło. Na boczkach znajdziemy twardy plastik, który jest nieprzyjemny w dotyku. Miejsca w kabinie też nie jest dużo. Mowa szczególnie o tylnej kanapie. Fakt, można podróżować w cztery osoby ale nie w jakieś dalsze trasy. Bagażnik? 352 litry, a więc całkiem znośnie. Z resztą, o czym ja piszę. Elektryczny Opel Astra i trasa. Dobry żart.
Ciężko obronić… cokolwiek w tym aucie
Nie myślcie sobie, że uwziąłem się na tym samochodzie. Absolutnie! On mi się wizualnie podoba, jest wygodny ale połączenie tego przeciętnego zasięgu, słabych materiałów i tej ceny powodują u mnie przeciętne odczucia. Co z tego, że kokpit jest bardzo ergonomiczny, wszystko jest zaplanowane „z głową”, skoro to wnętrze jest takie smutne, plastikowe i niestety, nie pomaga piano black, które rysuje się na potęgę. Zasięg? Przeciętny. Może i w mieście jeżdżąc bardzo, ale to bardzo spokojnie pokonacie około 300 kilometrów ale w trasie? Kiedy wysiądziecie z tego auta, będziecie niczym innym, jak „kłębkiem nerwów”. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Cóż, nie tędy droga.