Trzeba bardzo lubić czeską markę aby zdecydować się na wydanie ponad trzystu tysięcy złotych na samochód. I to jeszcze elektryczny. Tak czy inaczej, test Enyaq Coupe 85 L&K po „liftingu” pokazał mi, że to fajne auto. Ba, nawet mógłbym tym samochodem elektrycznym jeździć na codzień. Fajnie, fajnie, wszystko jednak psuje ta cena.
Widujesz elektrycznego SUV-a marki Skoda na ulicach? Tak myślałem. Szczególnie w tej pięknej (nie mów, że nie) wersji, a więc Coupe i tym rzucającym się w oczy kolorze. Wcale mnie to nie dziwi. Testowany przeze mnie model kosztuje 323 400 zł. Rozumiesz to? Ponad trzysta tysięcy złotych za Skodę. Nie ujmując nic tej czeskiej marce ale chyba zamysł był zupełnie inny, prawda? Tanie i solidne auto. Może i Enyaq jest solidnie wykonany, bo absolutnie nic mu nie miałem do zarzucenia ale ta cena?
Zresztą, zobaczcie sobie ile kosztuje używana Skoda Enyaq. 120 tysięcy za trzyletnie auto, ze znikomym przebiegiem. Od takiej kwoty startują te używane auta. Odnoszę wrażenie, że każdy chce za wszelką cenę się tego pozbyć. Szczególnie tych starszych z zasięgiem… sami poczytajcie co miał do powiedzenia o Enyaq iV 80 Tomek. Ja też kilka słów napisałem na temat Enyaq Coupe RS. Szczerze? Wcale się nie dziwię, że ludzie tego auta tak po prostu nie chcą. I tak też podchodziłem do testowanego modelu. Do czasu.
„Zaktualizowana” Skoda Enyaq Coupe 85
Zmiany są kosmetyczne. Wręcz trudne do znalezienia. To nic złego, bo to auto wygląda obłędnie. Bez dwóch zdań – to najładniejsza Skoda jaką można kupić. Żebym ja się odwracał za Skodą i to elektryczną? Dodam tylko, że robiłem to za każdym razem, gdy wysiadałem z samochodu. Jak już wspominałem, podchodziłem do tego auta bardzo sceptycznie. Ot, zwykły elektryk, który zimową porą (wtedy testowałem wersję przed „aktualizacją”) nie popisał się pod względem zasięgu. Nasza redakcja mieści się niecałe 300 kilometrów od Warszawy. Wiem jak jest z samochodami elektrycznymi, dlatego na drogach ekspresowych nie przekraczam 100 km/h i wiecie co? Musiałem w połowie drogi doładować baterię, bo wiele wskazywało na to, że nie dojadę do celu.
Ze skrajności w skrajność. Wtedy – ujemne temperatury, padający śnieg, co tu dużo pisać: zima pełną parą. Tu – upały, temperatura przekraczająca grubo ponad trzydzieści stopni. Klimatyzacja działała na najwyższych obrotach i wcale jej nie oszczędzałem. Podobnie z wentylowanymi fotelami, które praktycznie nie przestawały działać. Po odbiorze auta pomyślałem – cóż, znowu będę ładował auto po drodze. Komputer sugerował, że mając 97% przejadę 465 kilometrów. Po przejechaniu 300 kilometrów zostało mi 153 kilometry, a więc przekłamania prawie nie było. Zdziwił mnie jednak komputer po zakończonym ładowaniu, bowiem wskazywał, że przejadę 503 kilometry. Dobre żarty – pomyślałem i wróciłem do domu.
Enyaq Coupe 85 L&K w trasie. Tego się nie spodziewałem
Wszyscy dobrze wiemy jak samochody elektryczne sprawdzają się w trasie. To znaczy… nie sprawdzają się w ogóle. Jeśli często podróżujesz, zakup takiego pojazdu będzie najgorszą rzeczą, jaką zrobisz. Niestety (a może „stety”?), musiałem wyruszyć w trasę liczącą ponad 260 kilometrów w jedną stronę. Mało tego, ponad połowa to autostrada. Cieszyłem się, że wcześniej pomyślałem o naładowaniu baterii do pełna, co wcale nie trwa krótko, bowiem akumulator może ładować się z prędkością do 130 kW, a więc niezależnie od ładowarki jaką wybierzecie, spodziewajcie się minimum 40 minut postoju.
Ruszam w trasę, a już na starcie Enyaq zaskakuje – i to pozytywnie! 97 % naładowania akumulatora i 522 km zasięgu? Mocno mnie to zdziwiło ale jeszcze bardziej zaskoczyło mnie zużycie prądu, które po dłuższym dystansie, a więc 340 km wskazywało 16,1 kWh/100 km. Szczerze? Bardzo niskie jak na tak ciężkie auto. Co ciekawe, po pokonaniu 103 kilometrów przy temperaturze wynoszącej 31 stopni Celsjusza komputer informował, że przejadę jeszcze 408 km, gdyż pozostało mi 78% baterii. To dlatego, że zużycie znów spało – tym razem do 14 kWh/100 km. Co tu się dzieje, pomyślałem. Czy to oznacza, że nie będę już mógł krytykować samochodów elektrycznych za ich przeciętną „wydajność”?
Dojechałem do celu po 267 kilometrach, które pokonałem w nieco ponad 4 godziny, bo oczywiście jechałem około 100 km/h. Zużycie prądu? 14,2 kWh/100 km. Dlaczego jechałem tak wolno? Inne samochody elektryczne przyzwyczaiły mnie do tego, że wystarczy odrobinę mocniejsze naciskanie pedału, by zasięg drastycznie spadał. Dodam tylko, że na zewnątrz panowała piekielna temperatura – 33 stopnie Celsjusza, a więc lato w pełni. Co za tym idzie – klimatyzacja działała na maksymalnych obrotach. Wentylacja foteli również.
Czy wróciłbym na jednym ładowaniu? Chyba nie, ponieważ komputer sugerował, że przy 48 % zostało mi 262 km zasięgu. Wolałem więc wracając zatrzymać się przy stacji Ionity, która oferuje bardzo szybkie ładowanie na poziomie 350 kW. Tak dla przypomnienia – co z tego, skoro auto oferuje 130 kW, a więc płacisz za pełną moc (3,5 zł za 1 kWh), a uzyskujesz 1/3 tego. Porażka, wiem. Takie są realia posiadaczy samochodów elektrycznych, którzy chcą wybierać się na wycieczki i publiczne ładowarki. Naładowałem auto do pełna (od 16:40 do 17:30), a komputer kolejny raz mnie zaskoczył, bowiem 100% baterii oznaczał 536 km zasięgu. W domu byłem późno, ale po przejechaniu 236 km (od ładowarki do domu) średnie zużycie wynosiło 13,9 kWh/100 km.
Najwygodniejsza i najfajniejsza Skoda jaką jeździłem
Skoda przygotowała rewelacyjny pod względem designu i komfortu samochód. Wygląda wręcz obłędnie – szczególnie ten przedni grill z podświetleniem. Szczerze? Brakuje mi tam… TSI albo TDI pod maską i zdecydowanie, to auto by było hitem sprzedażowym. A to dlatego, że nie tylko wygląda świetnie, ale i oferuje bardzo wysoki komfort podróżowania. Fotele są wygodne, zawieszenie w przypadku wersji Laurin & Klement nastawione na komfort, co potwierdzili moi współtowarzysze tych długich wypraw.
Nie przyczepisz się również do jakości materiałów. Ja naprawdę w przypadku tego auta nie miałem zupełnie do czego się przyczepić. Ba, wręcz mogę śmiało stwierdzić, że byłem z niego tak mocno zadowolony, że mógłbym nim jeździć dłużej. Oczywiście, rozum po chwili mówi coś innego, gdyż sugeruje sprawdzić jak szybko te samochody tracą na wartości. Szkoda, że ta Skoda jest tak bezsensownie wyceniona. Zresztą, jak wszystkie samochody elektryczne. Gdyby nie to, myślę, że zyskała by wielu fanów, a mokry sen europejskich urzędników powoli by się spełniał, a tak – ludzie wybierają samochody spalinowe i wcale im się nie dziwię. Wy zapewne też.
Zmieniłem zdanie co do Skody Enyaq ale tylko tej po „liftingu”
Samochód został poprawiony i to widać po zużyciu prądu. Jeśli delikatnie będziecie obchodzili się z pedałem gazu, to znaczy, akceleratorem przyspieszenia (chyba tak się na to mówi fachowo) to Skoda Enyaq Coupe 85 L&K odwdzięczy się wam fajnym zasięgiem. Czy to auto bez wad? Oczywiście, że nie. Są trzy. Jest samochodem elektrycznym, chociaż to w wersji po liftingu można przeboleć, bo jeździ się nim bardzo fajnie. Druga wada to prędkość ładowania. 130 kW jest bardzo słabym wynikiem, jeśli chcemy patrzeć w przyszłość. Trzecia i chyba największa to oczywiście cena.
Z choinki się urwali z tą kwotą, jaką trzeba wydać za Enyaq. Chyba tylko najwierniejsi fani marki zdecydują się na zakup tego auta, a szkoda, bo chętnie widziałbym ich o wiele więcej na polskich drogach. Dlaczego? Lubię patrzeć na ładne rzeczy, a taką zdecydowanie jest Enyaq Coupe.