97
Views

Tymczasem The Expanse dostarcza nam coś innego. Oczywiście nie znajdziemy w nim stuprocentowego odwzorowania fizyki, bo takowe odwzorowanie mogłoby całkowicie zniechęcić odbiorcę. Czytałem kiedyś serię książek o tytule Star Carrier, które właśnie zrywały ze schematem typowego sci-fi. W zamian dostaliśmy masę praw fizyki i wzorów raczej ciężkich do pojęcia dla typowego czytelnika, o czym łatwo można się przekonać, przeglądając komentarze. Nie wątpię, że twórcy chcieli uniknąć podobnej sytuacji, dlatego pewne rzeczy zostały w The Expanse uproszczone. Na szczęście tylko trochę.

Dwieście lat później

Wracający z pasa asteroid statek Canterbury odbiera sygnał ratunkowy od transportowca Scopuli. Wiedziony ciekawością i chęcią pomocy zastępca kapitana postanawia zareagować, wciągając tym samym załogę w niezłe tarapaty. W tym samym czasie na wydrążonej w planetoidzie Ceres stacji detektyw zaczyna badać sprawę, która okazuje się mocno związana z owym sygnałem ratunkowym. Ziemia i Mars zaczynają być wobec siebie coraz bardziej nieufne, zaś wojna w Układzie Słonecznym wisi na włosku. Kolejne odkrycia, zamiast wyjaśnień, przynoszą coraz więcej pytań…

Od premiery pierwszego odcinka minął niemal cały rok, ale dziwnym trafem natrafiłem na The Expanse dopiero teraz. Kosmiczny klimat pochłonął mnie bez reszty, bo – jak mogliście zauważyć po tematyce moich wpisów na MenWorld – takie klimaty są mi bardzo bliskie. W efekcie cały sezon serialu pochłonąłem w kilka dni tylko dlatego, żeby nie pozbawiać się przyjemności oglądania go dłużej, niż jeden wieczór. Warto wiedzieć, że The Expanse jest adaptacją książki o tytule Przebudzenie Lewiatana autorstwa Jamesa S. A. Coreya, o której sam George R.R. Martin pisał, że to najlepsza książka o [TU MÓGŁBY BYĆ SPOJLER], jaką kiedykolwiek czytał. Poza tym Netflixowe seriale słyną z naprawdę niezłej jakości. Praktycznie nie ma rzeczy, do których można by się przyczepić.

the expanse

Klimat, klimat i jeszcze raz klimat

Nieustannie powtarzam, że w dziełach kultury klimat jest niemal najistotniejszą częścią całego tworu. W przypadku serialu na klimat składa się wiele rzeczy, takich, jak odpowiednia muzyka, przekonująca scenografia i realność całego świata. Muszę przyznać, że gdy pominiemy elementy fantastyczne, to serial pokazuje całkiem realną wizję przyszłości ludzkiej rasy. Kolonizacja Marsa, pozyskiwanie surowców z pasa asteroid, waśnie i niezgody wynikające z odmiennie różnych warunków życia – to wszystko ma sens. Nie jest oderwanym od rzeczywistości scenariuszem. W zasadzie to nawet bez pierwiastka fantastyki to uniwersum naprawdę daje radę. Jest autentyczne i szczere. Żyjący na Ziemi ludzie mają wszystko, zaś niektórzy robotnicy na stacji Ceres nigdy nawet nie widzieli błękitnego nieba. Ich organizmy są kruche, bo od narodzin żyją w warunkach mniejszej grawitacji. W takiej sytuacji nacjonalistyczne dążenia od uwolnienia się spod jarzma Ziemi są niemal naturalne. Do tego wszystkiego przyłącza się jeszcze Mars. I nie tylko.

Serial wciągnął mnie również ze względu na bardzo ciekawie napisane postacie. Część załogi Canterbury, która zostaje wciągnięta w pełną tajemnic i zawiłości przygodę, jest od siebie zgoła odmienna. Przywódca, mechanik z wieloma tajemnicami, doskonały pilot i prosty, ale poczciwy osiłek. Wielokrotnie w książkach i serialach spotykaliśmy już taką kombinację, ale nie zawsze mieliśmy ochotę przybić piątkę z całym zespołem. W tym przypadku mam ochotę dołączyć do załogi i razem z nimi eksplorować tajemniczy Układ Słoneczny.

the expanse

W kosmosie nikt nie usłyszy twojego krzyku

Kiedy jakiś czas temu opisywałem inny Netflixowy serial Stranger Things, długo rozwodziłem się nad pieczołowitą dbałością o szczegóły. Pozornie nieistotne, niemal niezauważalne rzeczy, dla uważnego widza mogą stać się esencją całego tworu. Nie inaczej jest w przypadku The Expanse. Dla kogoś, kto uniwersa science-fiction pochłania w ilościach zbliżonych do dawki śmiertelnej, każde odstępstwo od typowego schematu będzie wywoływać niewinny uśmieszek. Ot choćby taka pierdoła, jak brak okien w statkach kosmicznych. Od czasów załogi Enterprise niemal każde kosmiczne środki transportu posiadały okna, pewnie po to, aby lepiej widzieć. Tymczasem w realnym świecie okna są bezwartościowe. Nawigować można tylko za pomocą danych odbieranych przez czujniki. Odległości i prędkości są tak wielkie, że w większości przypadków nie udałoby się nawet zauważyć innego statku.

Bardzo spodobały mi się również kosmiczne bitwy, ponownie zupełnie inne od tego, co znamy. Kilkuminutowe oczekiwanie na wystrzelone z ogromnej odległości rakiety jest zdecydowanie bardziej realistyczne, niż unikanie takich samych rakiet w ułamku sekundy dzięki zręczności pilota. Jeśli ktoś grał kiedyś w gry z uniwersum X3, prawdopodobnie wie, o czym mówię. Tam walka była okropna, nieintuicyjna i niewygodna, ale wynikało to ze zwiększonego realizmu całego środowiska. Dla niektórych odbiorców zerwanie z typowym schematem może być trudne, ale nie wątpię, że fani kosmosu przy seansie The Expanse będą się czuli doskonale.

Na koniec pozostaje mi powiedzieć, że drugi sezon serialu już za kilka miesięcy. Finał pierwszego zakończył się ładnym cliffhangerem (do czego przyzwyczajają nas niemal wszystkie seriale) tak, że zamiast odpowiedzi dostaliśmy jeszcze więcej pytań. Nie jest to jednak chamskie urwanie opowieści, ale punkt kulminacyjny, który pozwoli ciekawie wejść w drugi sezon. Celowo nie chcę czytać książki, by nie zaspojlerować sobie całej historii, bo forma serialu jest na tyle dobra, że bawiłem się doskonale. Polecam mocno! Serial możecie obejrzeć TUTAJ.

Kategoria artykułu
Film

Możliwość opublikowania komentarza wyłączona.