Test TRYBECO Terra 28 pokazał mi, że rower elektryczny (czy rower hybrydowy) to najlepsze co można mieć. Bez dwóch zdań! Nawet największy przeciwnik jazdy na rowerze po zaledwie kilku przejechanych metrach nie będzie chciał zwrócić tego modelu. Cały czas zastanawiam się, jakim cudem udało się producentowi poprosić mnie o zwrot. Przyznam szczerze – najchętniej pozostawiłbym go u siebie na zawsze i jeździł nim codziennie.
Już na wstępie zaznaczam, że TRYBECO Terra 28 to według mnie bardziej hybryda, niż rower elektryczny. Nadal musicie używać swojej siły, by się przemieszczać. Plusem jest natomiast to, że tej siły trzeba używać znacznie mniej. Czasami wręcz nie czujecie, że pedałujecie! Serio, to wspaniałem uczucie. Tak jakby ktoś Was pchał, przez co pokonywanie wzniesień, a nawet długich odległości nie będzie żadnym wyzwaniem. Coś wspaniałego!
Rower elektryczny TRYBECO Terra 28 – specyfikacja techniczna
- Silnik: 250 W 36V, bezszczotkowy
- Bateria: Li-Ion, w piaście
- Napięcie: 36V, pojemność 10,4 Ah
- Ładowanie: 3-5 godzin (inteligent charger – po naładowaniu baterii, ładowarka wyłącza się)
- Zasięg: 60-120 km
- Waga i wymiary: 21 kg, 105x172x60 cm
- Rama: stop aluminium 6061 T6
- Opony: 26″, 28″ Kenda
- Hamulce: Repute tarczowe P/T
- Przerzutki: 6 biegów, Shimano
- Amortyzatory: ZOOM, Suntour
- Inne: Anodyzowane elementy, regulowany mostek kierownicy.
Zapewne myślicie skąd taka rozbieżność w przypadku zasięgu. Już wyjaśniam. Wszystko zależy od rodzaju terenu – od ilości wzniesień jakie musicie pokonać oraz oczywiście od waszej wagi. Nie oszukujmy się, rower elektryczny TRYBECO Terra 28 ma silnik, który „gdy ma ciężko”, będzie generował wyższe zapotrzebowanie na prąd. To raczej oczywiste, ale wolę o tym wspomnieć.
Wygląd zewnętrzny
Rower elektryczny, który widzicie na zdjęciach praktycznie nie różni się od tych tradycyjnych, nie wyposażonych w napęd hybrydowy modeli. Wszystko dlatego, że baterie zostały ukryte w piaście, a sam silnik zamieszczony został na ramie. W zależności od tego, ile mierzy nasz wzrost, możemy wybrać rower z 26 lub 28-calowymi oponami. Zastosowany na nich bieżnik idealnie sprawdzi się zarówno podczas jazdy szosowej – po drogach czy ścieżkach rowerowych, jak i tej terenowej, kiedy zjedziemy na nawierzchnię nieutwardzoną. W sumie, producent sugeruje, by TRYBECO Terra 28 wykorzystywać właśnie w terenie. Nie ukrywam, jest to dobry pomysł, bowiem podczas przewyższeń wystarczy uruchomić silnik elektryczny, który pomoże nam w ich pokonaniu. A my nie odczujemy w ogóle zmęczenia. Oczywiście, nie trzeba mieć aktywnego „wspomagania elektrycznego” aktywnego cały czas. Wszystko zależy od nas, czy chcemy go używać, czy nie.
Wygląd jest raczej… normalny. Nie zachwyca, aczkolwiek nie ma się do czego przyczepić. A szczególnie nie mogę nic zarzucić pod kątem jakości wykonania. Racja, przy zbliżeniach na materiale wideo widać kilka zarysowań, ale to nie moja sprawka. Nie każdy dba o testowany sprzęt. Pomijając ten temat, nie mogę złego słowa powiedzieć o jakości spasowania, o wykorzystanych elementach, co całokształcie. TRYBECO Terra 28 to solidnie wykonany rower.
Jeśli chodzi o ustawienie poszczególnych elementów, przy lewej rączce mamy do dyspozycji „pilot”, którym aktywujemy układ elektryczny, zmieniamy moc wspomagania elektrycznego czy uruchamiamy światła. Brakuje mi wyświetlacza informującego o pozostałym zasięgu oraz opcji zakupu błotników. Mam nadzieję, że niebawem producent dołączy takie akcesoria do swojego sklepu.
Rower elektryczny TRYBECO Terra 28 – jak jeździ się rowerem hybrydowym?
Napiszę wprost – rewelacyjnie! Jak już wcześniej wspomniałem, kiedy elektronika zauważy, że „mamy pod górkę” aktywuje silnik elektryczny. Mamy wtedy wrażenie, jakby ktoś nas pchał, gdyż tak naprawdę siła pedałowania jest taka sama, jakbyśmy podróżowali „na płaskim”. Czy można wyobrazić sobie coś lepszego? Według mnie nie. Mamy więc sport, gdyż nadal musimy pedałować, ale mamy również wsparcie silnika wtedy, kiedy faktycznie mielibyśmy ciężko. Dzięki temu pokonanie – piszę całkiem serio – stu kilometrów nawet przez amatora nie będzie niczym trudnym. Ot, po prostu – wsiadacie, pedałujecie i cieszycie się widokami. Jedynym problemem może być kwestia przyzwyczajenia się do siedzenia. Nie oszukujmy się, te rowerowe nie są najwygodniejsze. Rower elektryczny TRYBECO Terra 28 nie jest w tym przypadku wyjątkiem. Po trzydziestu kilometrach powoli zaczynałem odczuwać ból, ale wystarczy zrobić sobie lekką przerwę i można jechać dalej. Ważna jest też systematyczność. Po pewnym czasie nie będziemy mieli już takich problemów.
Założyłem się z producentem, że przejadę sto kilometrów na tym rowerze. Trochę się obawiałem, bo jestem amatorem i taka trasa faktycznie jest dla mnie sporym wyzwaniem. I wiecie co? Nie było z tym żadnych problemów! Ot jedziecie, robicie przerwę, jedziecie dalej. Nogi w ogóle mnie nie bolały. Problemem były pośladki, które nie są przyzwyczajone do tego typu siedziska. Oczywiście, da się na tym rowerze zmęczyć. Możecie naprawdę mocno się rozpędzić, aczkolwiek uwaga – silnik elektryczny przestaje działać po przekroczeniu 25 km/h, a uwierzcie mi – to nie jest żaden wyczyn na tym rowerze. Co z ładowaniem? Praktycznie mówiąc nie wiem czy bateria ładowała się trzy czy pięć godzin. Ot, podłączałem ją do gniazdka i szedłem spać wiedząc, że i tak po skończonej pracy wyłączy się i nie będzie czerpać dalej prądu.
Na koniec, tuż przed podsumowaniem kwestia ceny – 4800 zł za ten model to kwota zdecydowanie akceptowalna, a wręcz promocyjna! Dostajecie świetnie wykonany rower hybrydowy, w którym totalnie się zauroczycie.
A czytaliście tą opinię w necie:
Rowerzysta 2019.08.18 ???
Rower elektryczny TrybEco TERRA. Testuję już 2 miesiące i napęd spełnia moje oczekiwania. Automatyka zasilania dobrze skonfigurowana, działa płynnie i intuicyjnie. Przy dużych obciążeniach pod górke potrafi ostro pociągnąć przejmując ~80% mocy, praktycznie sam ciągnie. Na gładkim pełen luzik, jedziesz sobie rowerkiem:)), ale… Ale są poważne niedoróbki projektantów: 1) Tego nie można inaczej nazwać, jak głupota, mianowicie reflektorek może oświetlać drogę tylko wtedy gdy podłączony jest silnik(!). A co jak chcę sobie spokojnie popedałować na leśnej ścieżce wieczorową porą?? 2) Tryb pracy można zmieniać tylko w sekwencji 1-2-3, to znaczy jeżeli potrzebujesz zejść z 2 na 1 to musisz włączyć po drodze 3(!). A ja potrzebuję zwolnić na zatłoczonej miejskiej ścieżce, a ryzykuję przyspieszenie(!!). 3) Wszelkie przełączenia wykonuje się guziczkami membranowymi, a to musi, po prostu musi się popsuć w szybkim czasie, bo np. nie widziałem pilota samochodowego który by się nie rozleciał po 5 latach, a jak często go używamy? 4) Odłączenie zasilania twardym guzikiem całkowicie resetuje układ i musisz potem: włączyć ponownie zasilanie, następnie włączyć elektronikę membranowym guziczkiem, potem pstrykać innym membranowym guziczkiem aby wybrać poziom 2-3. Już Was to zirytowało? Ja tak mam codziennie wiele razy! 5) To jest już pobożne życzenie, ale napiszę. Obracająca się bateria w tylnym kole sugeruje, że odzysk energii hamowania jest czymś naturalnym;), niestety, na to nie liczcie:( Moja sugestia dla producenta, która rozwiązałaby wszystkie guziczkowe problemy to po prostu twarde autonomicznie przyciski działające na wzór samochodowej skrzyni biegów (wrzucenie 2-jki wyklucza 3-ke, zero wyklucza silnik, itd.), no i oczywiście ten REFLEKTOREK! Życzę pomysłowości i sukcesów!
Oj te wasze „testy”… Śmiechu warte! To raczej notka informacyjno-techniczna, czy sponsorowana prezentacja, w dodatku nieoznaczona! Bo to, że autor przejechał się kawałek na rowerze, nijak nie czyni z tego pełnoprawnego testu. Takie znajdziemy gdzie indziej, najpewniej na YT lub specjalizowanych portalach rowerowych. Tylko po co pisać, że to test??? Gdzie jakieś zmienne warunki drogowe czy pogodowe, gdzie choćby sprawdzenie jakości hamulców (jakich?) czy sterowania? Nawet tryby wspomagania z wyliczeniem zalet i wad elektryka, szczególnie z tylnym napędem, zupełnie pominięto. Pomijam już co to za silnik i producenta ogniw zasilających.
Jest w tym rowerze jakiś amortyzator? No jest. I co robi? Jest… 😉
Choć sądząc po produktach marki „ZOOM” to rzeczywiście nadaje się zupełnie do niczego… 😉
Poza rowerem komunijnym oczywiście. Ale w elektryku? Z jego masą? Jak to hamuje przy takim amortyzatorze, którego równie dobrze mogłoby nie być?
Prawdę mówiąc, właśnie „test” roweru (nie tego), skierował mnie na ten portal. Chciałem w jego ramach sprawdzić wagę, którą producent sprytnie pominął. Oczywiście tego nie znalazłem, bo trudno się takich szczegółów spodziewać po stronie, na której autor twierdzi, że: „silnik umocowano w ramie a akumulator w piaście” i nie wyciąga z tego żadnych wniosków, bo zwykle jest odwrotnie. I nie bez przyczyny, bo ładowanie baterii ogniw nieamortyzowaną, ograniczona przestrzeń powoduje realne problemy. Dlatego najlepsze rowery elektryczne mają silniki centralne i akumulatory na lub w ramie. I nie chodzi tu o stricte techniczne parametry, a na przykład wyważenie roweru. W tym cały ciężar spoczywa na tylnym kole. A ponieważ nie ma w nim silnika, to nawet tracimy jedyną poważną zaletę tylnego napędu, czyli możliwość jazdy bez łańcucha… 😉
W dodatku testera wiecznie boli tyłek, bo wsiada na rower tylko w celach napisania artykułu. Normalny rowerzysta ma stalową dudę. A jak nie ma, to pierwsze co robi po zakupie (albo jeszcze w jego trakcie), to kupuje wygodne siodło w miejsce instalowanej przez producentów sportowej deski. Podobnie mało który rower, nawet z wysokiej półki, dostanie na start porządne pedały. Akcesoria w rodzaju świateł czy bidonu, też trzeba zwykle dokupić. Tak to już jest przyjęte i nie ma się co obrażać, albo wrzucać to w wady roweru!
Mam rower wysokiej klasy i jest to hardtail. Musiałbym upaść na głowę, żeby oskarżać producenta o niewygodną postawę (bo góral, a nie np. miejski), źle dobraną ramę do wzrostu czy właśnie komfort pod tyłkiem. Albo kupuje się rower w pełni amortyzowany, albo amortyzowaną sztycę, która w moim przypadku rozwiązuje wszelkie problemy. O wygodnym, dostosowanym do anatomii (są w sklepach nawet specjalne przymiary, które uwzględnią kształt waszego tyłka) i żelowym siodle już wspominałem.
No i na koniec podsumowanie: „Totalnie”, to mnie zauroczyła znaleziona wczoraj w sklepie kolarka z włókna węglowego, markowego producenta na porządnym osprzęcie i wyglądająca jak milion dolarów. Za 4500 właśnie. Zastanawiam, się czy nie kupić jej tylko po to, by sobie takie cudo powiesić na ścianie. Bo akurat nie jest to rower z kręgu moich potrzeb, niestety.
Tu mamy się zauroczyć czym? Że rower będzie jeździł jakiś czas, zaledwie poprawnie? W podobnej cenie można kupić Krossa Evado. Nie znam się na rowerach elektrycznych i ich cenach, ale na pierwszy rzut oka mogę stwierdzić obecność większej baterii czy dużo lepszych komponentów. Bo te tutaj są żenujące! Producentowi nie chciało się nawet z tyłu przyczepić jakiejś przerzutki klasy wyższej niż Shimano Tourney. I tu już nie chodzi o jej użyteczność czy niezawodność, tylko o fakt, że robi się to dla laików kupujących oczami. Tu mamy oszczędność nawet na takim zwiększającym sprzedaż gadżecie!
Nie jest to żaden test. I nawet te radosne spostrzeżenia, że „przejedziecie więcej i zobaczycie więcej” nie są specjalnie prawdziwe. A niezorientowanych mogą wpakować w poważne tarapaty. Bo często po przejechaniu 100 km, trzeba jeszcze tym samym rowerem wrócić. Powodzenia ze zdobywaniem prądu w środku lasu, a nawet miasta. Rower bez zasilania to pół roweru. Za to z jego dwukrotną masą. Będziecie sobie dygać na żałosnym przełożeniu kilka-kilkanaście godzin prowadząc walec. A pod większą górkę nawet nie podjedziecie, co wam gwarantuję. Tak więc myślcie, co robicie, bo na trasach ciągle spotykam ludzi z takimi problemami. Widać przeczytali artykuł i zarazili się poglądami autora… 😉
Dzięki za wiadomość. Zdecydowanie widać, że masz większe pojęcie na temat rowerów niż ja i fajnie, że opisałeś kwestie, które pominąłem. Absolutnie, nie zrobiłem tego celowo. I być może masz rację z tym, że zamiast napisu „test” powinno widnieć tam słowo „prezentacja”. Dostałem propozycję sprawdzenia możliwości tego modelu i jak zapewne zauważyłeś, podszedłem do niego jak laik, a więc ktoś kto idzie do sklepu, potrafi jeździć na rowerze ale nie do końca wie co gdzie z czym się je. Osobiście model ten przypadł mi do gustu pod względem jakości wykonania i wielu innych aspektów. Co do tej kwestii, że po 100 kilometrach kończy się prąd – no cóż, wybierając rower elektryczny ktoś powinien mieć na uwadze to, że tego typu model jest cięższy i trzeba zaplanować sobie trasę tak, by zasięg nie skończył się w połowie trasy. Co do tego, co znalazłeś w sklepie – aż bym się osobiście takim „produktem” zainteresował, jeśli bym już tak jak Ty jeździł rowerem profesjonalnie – sportowo, a nie amatorsko – od czasu do czasu. Tak czy inaczej, jeśli będę testował kolejne rowery elektryczne, będę mocno brał Twoje uwagi do siebie, aby w przyszłości nie mieć takich „wpadek” jak tutaj.
Dzięki za odpowiedź. Gratuluję odwagi i samokrytycyzmu. Przyznanie się do własnych braków w odpowiedzi na konstruktywną krytykę nie jest przecież oznaką słabości, a wręcz świadczy o autorze i portalu, który reprezentuje. Świadczy jak najlepiej, bo w większości podobnych przypadków spotkałem się z gwałtowną obroną, negacją faktów, a nawet osobistymi atakami! Dla przykładu Pan, współwłaściciel bloga „CrazyNauka” się obraził, bo jego żona popełniła kretyński artykuł i jak to ja śmiałem skrytykować publicznie wypowiadającą się dziennikarkę, przecież to seksistowskie pytać ją, „czy ma jaja”, aby podpisać się pod swoimi ryzykownymi twierdzeniami, na przykład publikując bibliografię, by poprzeć je naukowo, itp. Co było żałosne i skończyło się wyłączeniem komentarzy pod publikacjami żony… 😉
Zaś pan „nadredaktor” z kiedyś poważnego i opiniotwórczego pisma CHIP, który nie jest już nawet cieniem dawnego siebie, zwyczajnie mnie zbanował za sugestię materiału sponsorowanego w artykule o „przełomowym i cudownym” telefonie Samsunga, który niczym zachwycającym w swojej klasie cenowej nie był… 😉
Zatem tak trzymać i starać się być lepszym. Na tym polega profesjonalizm. Czego Panu, pańskiemu portalowi i sobie jako czytelnikowi serdecznie życzę! Co do roweru mogę dać namiar, nie żeby to byłą zaraz reklama: https://swiatrowerow.com.pl/kross-vento-tr-3-0-czarny-bialy-zolty-2017.html
PS. Też nie jestem profesjonalistą. Jestem zaawansowanym amatorem, ale nie zawodnikiem. To, że jeżdżę codziennie, wymaga jednak trochę kondycji, samozaparcia i znajomości rzeczy. Bo w trasie zdarzają się rzeczy różne. No i o sprzęcie też się można trochę nauczyć, choćby obserwując co po jakim czasie odpadnie i z jakiej przyczyny… 😉
W praktyce siedząc w temacie, często przybiera się inną perspektywę niż kupujący czy też zupełny laik. Ja od lat siedzę w branży audio/video/komputery i dawno przestałem zachwycać się certyfikatami, suchymi cyferkami czy marketingowym bełkotem zarezerwowanym dla audio, czy wideofili. Liczą się suche fakty i rzetelne testy oraz technika, która za tym stoi, nie magia! Wielu super rzeczy w naszym sprzęcie w ogóle w życiu nie wykorzystamy ani nawet nie zobaczymy, bo trzeba wiedzieć gdzie i na jakim materiale tego szukać, oraz nim zwyczajnie dysponować. No i z czasem dostrzega się rzeczy niby mniej istotne a najważniejsze: intuicyjność, płynność i ergonomię menu, pilota czy aplikacji. To jest w codziennym użytkowaniu dużo ważniejsze niż certyfikat HDR czy Dolby w dowolnej odsłonie… 😉
Dlatego uczulam na takie widzenie świata w testach. Zupełnie inaczej będzie wyglądało awaryjne hamowanie, zderzenie czy wywrotka na pędzącym (często dużo więcej niż dozwolone 25 km/h) elektryku, niż na normalnym rowerze. Właśnie ze względu na prędkość i masę. O ile ja jeżdżę całe życie bez kasku, to na elektryku chyba bym jednak taką brawurę odpuścił. Stąd też moje pytanie o hamulce i to najlepiej testowane w momencie niespodziewanym… 😉
Serdecznie pozdrawiam i życzę wielu udanych testów z prawdziwego zdarzenia!