Dość popularnym tematem jest obecnie spór polskiego rządu z Unią Europejską. Jednak wśród przerzucania się jednej z drugą stroną, brak jest klarownego przedstawienia istoty sporu. Czy jednak można bezstronnie oświadczyć, że ktoś ma całkowitą rację, lub że to ci drudzy są tymi, którzy mają rację? Polska? Może Unia? W zasadzie, to wina leży po obu stronach.
Wrzawa o suwerenność Polski – czyli w zasadzie o co?
Spróbujmy zdefiniować czym jest ta okrzyczana już suwerenność, w końcu każdy słowo zna, tylko pytanie jak je rozumiemy. Najczęstszym tłumaczeniem, z jakim możemy się spotkać jest zdolność do samostanowienia – czyli nasze decyzje są w pełni zależne tylko i wyłącznie od nas. Zastanówmy się więc, skoro Polska nie jest już suwerenna – kto w takim razie jest? Niemcy? Chiny? Rosja? Odpowiedź to żadne z tych. W zasadzie żadne państwo na świecie nie jest suwerenne – związani jesteśmy wszelkiego rodzaju traktatami czy umowami. które juz bezpośrednio ograniczają wcześniej poruszane samostanowienie – w końcu nie mamy pełni swobody w podejmowaniu decyzji jako kraj.
Wciąż jednak słyszy się z ust członków obozu rządzącego oraz środowisk Konfederacji o tej złej Unii, która notorycznie odbiera nam suwerenność oraz depcze po niezależności samych Polaków dodatkowo zabierając pieniądze. Czy jednak na pewno?
Na potrzeby dyskusji, załóżmy jednak, że suwerenność utraciliśmy wraz z wejściem do UE. Czy więc została nam ona odebrana? No właśnie nie do końca. Nie było to jak w przypadku „przystąpienia” do chociażby Bloku Wschodniego – tam nikt nie pytał Polaków czy tego chcą, a wszelkie oznaki niechęci pacyfikowane były czołgami. W przypadku Unii było jednak zupełnie inaczej. Nikt nas siłą tam nie zaciągał, a prawdę powiedziawszy sami tego chcieliśmy. Wyniki przeprowadzonego wtedy referendum, nota bene najbardziej demokratycznej formy głosowania, były jasne. To Polacy sami chcieli wstąpić do Unii Europejskiej! O żadnym odebraniu suwerenności nie może być więc mowy, a co najwyżej o jej dobrowolnym oddaniu głosem większości narodu.
A co z tą polską praworządnością?
Z drugiej strony, Polsce zarzucane są coraz bardziej pogłębiające się problemy z praworządnością. Całe zamieszanie z Trybunałem Konstytucyjnym, które trwa już od dłuższego czasu, zaognione zostało decyzją o usunięciu instytucji sądów apelacyjnych. Coraz więszke „uproszczenie” sądownictwa upraszcza zatarcie granic między obecną władzą ustawodawczą a sądowniczą, co całkowicie wyklucza niezawisłość sądów. W związku z zaburzeniem podstawowego trójpodziału władzy, Unia wstrzymuje się z wypłatą dotacji. Skoro pieniądze nie płyną – stoją również inwestycje, które miały być nimi finansowane. Cały spór związany z TK Unia uznaje za zagrożenie praworządności, które uniemożliwa jakąkolwiek współpracę.
Co gdy Unia nie da dotacji? Czy są jakieś inne plusy członkostwa?
W związku z brakiem dotacji, część inwestycji jak np. budowa dróg może się zatrzymać, lecz inne, jak dotacje dla rolników, będą musiały zostać wypłacone, więc pieniądze trzeba będzie zebrać innym sposobem, chociażby zwiększeniem wpływów do budżetu poprzez podatki.
Jednym z argumentów przywoływanych za pozostaniem w Unii jest to, że jesteśmy jej beneficjentem i netto dostajemy więcej niż wpłacamy. Czy jednak jest to powód by Polska uznała się za wygranego? No nie do końca. Odkąd dołączyliśmy do Unii w 2004 roku nasze saldo jest zdecydowanie na plus. Jak podaje portal bankier.pl, zestawienie składek wpłacanych do unijnego budżetu oraz dotacji z niego pobieranych plasuje nas na plusie. Polska wyszła na ponad 120 milardów euro do przodu. Nie możemy jednak sprowadzać bycia członkiem Unii do jedynie pobieranych pieniędzy.
Dla przykładu – Niemcy od wielu wielu lat wpłacają dużo więcej niż pobierają. Jednak nie czyni ich to nijak gorszymi od Polaków, a w ostatecznym rozrachunku nawet im się to opłaca! Wszystkie te pieniądze są w zasadzie reinwestowane – trafiając do zagranicznych inwestycji większość UE skorzysta albo z niemieckich maszyn albo z niemieckich firm. Pieniądze do nich wrócą i to z nadwyżką, dodatkowo napędzając gospodarkę.
Plusów więcej niż minusów
Jednak w prostym rozumowaniu wielu ludzi, których komentarze da się zobaczyć w całym internecie, jeśli nie dostajesz pieniędzy do ręki to nie ma żadnych innych plusów, co jednak jest ogromną pomyłką. Uproszczony handel, swobodny przejazd przez granicę czy zacieśnienie stosunków między państwami to tylko wierzchołek całej góry profitów, które bezsprzecznie mamy z samego bycia w Unii.
Minusem jest jednak masa biurokracji, do której trzeba się dostosować. Obszerność i szczegółowość praw unijnych nie są z pewnością czymś porządanym, lecz w tym wypadku koniecznym.
Zwrócmy dodatkowo uwagę na nasze warunki geopolityczne. Jesteśmy w centrum Europy, jesteśmy granicą pomiędzy krajami Zachodu, a Wschodu. Również ze względu na to, nasze pozostanie w Unii jest dla nas zdecydowanie pozytywnym krokiem. Jak wiadomo, dość średnio zamożne państwa potrzebują silnych sojuszników, tego giganta, który stać będzie tuż za nami. Odłączając się od Unii, a potrzebując sojusznika, dużo łatwiej będzie niekoniecznie dołączyć, co być wciągniętym do krajów Wschodu, podzielają los Białorusi czy Ukrainy.
Zobacz także: Brexit i jego ekonomiczne skutki. Polexit?
Czy to Polska, czy Unia ma rację?
W tym sporze wina leży ewidentnie po obu stronach. Polscy politycy w dużej mierze zaogniają tylko konflikt. Obóz rządzący co chwilę rzuca kolejne teksty mówiące za polexitem, opozycja by działać na szkodę rządzących zdaje się działać również na szkodę państwa. Unia choć wnika w prawo wewnętrzne państwa członkowskiego, w tym wypadku ma do tego zarówno powód jak i prawo. Wchodząc do Unii i podpisując traktat akcesyjny, zgodziliśmy się na wyższość prawa wspólnotowego nad krajowym. Dodatkowo, chociażby uchwalony przez TK wyrok w sprawie aborcji jest całkowicie sprzeczny z tym, co panuje w reszcie państw członkowskim. Daje to Unii konkretny powód do interwencji.
Niemniej uważam, że dopóki sytuacja tylko i wyłącznie w obozie rządzącym się nie ujednolici, nie dojdzie do żadnego konsensusu. Premier może wygłaszać, że żadnego polexitu nie będzie, podczas gdy marszałek Terlecki mówić będzie o początkach przygotowań do wyjścia Polski z UE. W tym momencie pozostaje nam jedynie czekać.
Strasznie, ale to strasznie pokrętny artykuł. 100% winy Unii. A tu niby po 50%. Trzeba wyjść z tego ZSRR bis w momencie kiedy nie będzie się nam to opłacać. Lewactwo tam narzuca coraz to głupsze przepisy.
Absolutnie się nie zgadzam, czego przyczyny wyjaśniłem w samym artykule. Sprowadzanie plusów w Unii do po prostu bezpośredniego płynięcia gotówki to myślenie bardzo prostolinijne i niekoniecznie poprawne. Prawa unijne narzucane są wszystkim państwom członkowskim, na co zresztą sami zgodziliśmy się w 2004 roku, dobrowolnie.