Seria Assassin’s Creed od jakiegoś czasu stała w miejscu i gracze chcieli zmian. Odyssey czy Valhalla były grami rozbudowanymi z ogromnym światem, jednak nie porwały graczy. Nostalgia może być bardzo mocną bronią, a Mirage miał być powrotem do tego, co sprawiło, że gracze na całym świecie pokochali przygody Asasynów. Czy to się udało? Oto recenzja Assassin’s Creed Mirage. Zapraszam!
Nostalgiczny powrót do korzeni
Pierwsza gra z serii Assassin’s Creed została wydana w 2008 roku i odniosła zasłużony sukces. Nic dziwnego, że co jakiś czas pojawiała się nowa odsłona, która wprowadzała nowości, jednak była wierna pierwotnemu zamysłowi – grze, w której chodzi o skradanie, pozostanie niewidocznym i bycie śmiertelną bronią kryjącą się w cieniu. Z czasem jednak twórcy zaczęli stawiać na elementy RPG i dali się przekonać, że im większy i bardziej otwarty świat, tym gra będzie lepsza. Niestety, to nie przyniosło im zamierzonego skutku.
Przeczytaj także: Recenzja EA Sports FC 24 – odgrzewany kotlet czy nowa era?
Przyznam się, że AC Odyssey bardzo przypadło mi do gustu i spędziłem nad nim każdą możliwą chwilę. Może dlatego, że zawsze interesowała mnie tematyka greckiej mitologii. Z Valhallą było zupełnie inaczej, ponieważ o ile podbicia Wikingów to również bardzo ciekawa sprawa, to jednak gra była niezwykle nudna i ciągnęła się godzinami. Nic mi w niej nie pasowało i zmuszałem się, aby w ogóle ją odpalać – chciałem się tylko skradać i eliminować przeciwników, a nie budować wioski, najeżdżać wrogów, zbierać surowce czy zastanawiać się, jaką odpowiedź wybrać.
Assassin’s Creed Mirage w zapowiedziach miał być powrotem do korzeni, miał przypominać opowieści Ezio, które przecież tak wszyscy pokochaliśmy. Czy to się udało?
Fabuła Assassin’s Creed Mirage kuleje i to bardzo mocno
Pomimo tego, że Assassin’s Creed Mirage to nowa gra, to tak naprawdę cofamy się w czasie i wcielamy się w postać Basima, którego poznaliśmy podczas przygód w AC Valhalla. Poznajemy jego przeszłość i to, jak dostał się do zakonu Ukrytych. Basim jest postacią tragiczną, ponieważ wychował się na ulicach Bagdadu jako sierota, przez co musiał walczyć każdego dnia o przetrwanie. Jest on nieokrzesanym człowiekiem, który bardzo często podejmuje po prostu głupie decyzje, które sprowadzają na niego większe kłopoty. Jedna z nich sprawia, że staje się najbardziej poszukiwanym człowiekiem w mieście, w którym się wychował, a to z kolei oznacza, że na jego drodze staje bractwo Ukrytych, do którego ostatecznie dołącza.
To, co również mi się nie spodobało to fakt, że sam epizod wprowadzenia nas do Ukrytych jest bardzo krótki. Trwa on maksymalnie 25 minut od pierwszego przybycia do twierdzy Alamut i poza kilkoma elementami wprowadzenia do walki, obrony i pojedynku z najemnikami, którzy śledzą zakon, akt kończy się przerywnikiem, pokazującym jak zwykły złodziej wchodzi w szeregi Ukrytych.
Fabuła nie wprowadza nic nowego i przypomina poprzednie gry z serii, więc śmiało można nazwać ją odgrzewanym kotletem. Wymyślenie nowej, niepowtarzającej się historii nie może być tak trudne. Wychodzi więc na to, że jedynym sposobem na dostanie się do bractwa Ukrytych jest strata członka rodziny/ukochanej osoby, którą zabiją Templariusze/Starożytni, a ci nas po prostu znajdą i przygarną.
Historia po prostu nie wciąga i powtarza się z części na część. Mam nadzieje, że w przypadku kolejnej gry, Ubisoft postara się wymyślić coś oryginalnego. Sama gra też nie jest bardzo długa, da się ją skończyć w mniej niż 20 godzin. Ograniczony świat sprawia, że poruszanie się po nim nie zajmuje tyle czasu, co w poprzedniej części.
Fabuła to jedno, a jak z rozgrywką?
Ubisoft obiecywał powrót do korzeni, który tak bardzo wyczekiwali fani serii. Czy to się udało? Tak, jednak tytuł ma wiele niedociągnięć, które są zauważalne podczas rozgrywki i to od nich zacznę. Gra oczywiście opiera się na bieganiu po budynkach, płotach, słupach i dachach, więc mogłoby się wydawać, że ten element będzie najbardziej dopracowany. Od strony mechanicznej tak jest, bo tutaj nie ma się do czego przyczepić. W oczy rzuca się jednak aspekt graficzny – bo jak wytłumaczyć wspinaczkę po perfekcyjnie gładkich powierzchniach, gdzie nie ma widocznego zaczepu, a tam, gdzie teoretycznie się znajduje, po podejściu okazuje się, że nie możemy się wdrapać? Tego typu niedociągnięcia i detale są ważne, ponieważ dodają realizmu grze.
Assassin’s Creed Mirage miał być nawiązaniem do przeszłości i widać to w walce z przeciwnikami. Mechanizmy są bardzo uproszczone i nie ma w nich różnorodności. W każdej walce niezależnie od przeciwnika, robimy to samo. Atak, parowanie ataku, atak, parowanie ataku i tak w koło. Rozumiem, że Ubisoft chciał uprościć rozgrywkę, ale zrobił to zbyt mocno. W poprzednich częściach system walki był rozbudowany, mogliśmy liczyć na swego rodzaju „kombosy”, przerzuty przeciwnikiem, akrobacje w powietrzu. Tutaj tego nie ma.
Sama walka tym samym nie należy do najprostszych, ponieważ o ile działając z ukrycia, możemy jednym ciosem załatwić nawet kilku wrogów, to otwarty pojedynek szybko może zakończyć się dla nas śmiercią. Wynika to z faktu, że przeciwnicy nie atakują nas pojedynczo, a grupowo. To z pewnością dodaje realizmu. W arsenale Basima znajduje się jedynie miecz oraz sztylet, a także charakterystyczne wysuwane ostrze, które używane jest głównie w skrytobójstwach. Zarówno sztylet, jak i miecz mają zdolności pasywne, które pomagają nam podczas potyczki i aktywowane np. po idealnym sparowaniu uderzenia przeciwnika.
W ekwipunku bohatera znajdziemy także dodatkowe narzędzia, takie jak sztylety do rzucania, pochodnia, a z czasem odblokowujemy mini-pułapki, wabiki czy bomby. Te elementy ekwipunku działają bardzo fajnie i mają wpływ na rozgrywkę i na tłum. Co lepsze, możemy również je ulepszać i decydować, który z atrybutów będzie mocniejszy. W przypadku noży możemy zwiększyć ich ilość, jaką Basim może pomieścić, zasięg rzutu czy zwiększyć siłę zadawanych obrażeń.
Jest jeszcze kwestia rozbudowy postaci, która również została uproszczona i to bardzo przypadło mi do gustu. Nie będę ukrywał, że poprzednie, bardzo rozbudowane drzewka rozwoju bohatera sprawiały mi kłopoty, bo nigdy nie wiedziałem, w co inwestować punkty doświadczenia. Zresztą, w Valhalli opcji rozwoju było tak dużo, że było to przytłaczające. W Mirage wygląda to zupełnie inaczej i prościej, co jest dla mnie ogromnym plusem.
Skradanie w Assassin’s Creed Mirage odgrywa zdecydowanie ważniejszą rolę niż w poprzednich częściach. W końcu możemy poczuć się jak prawdziwi cisi zabójcy skrywający się w cieniu. Warto jeszcze zaznaczyć dodatkową walutę w grze, bo chyba tak to można nazwać. Ubisoft wprowadził do rozgrywki specjalne żetony (trzy), za które możemy wynajmować najemników, którzy mogą pomóc nam w misji lub wtopić się w tłum. Żetony te mogą służyć również do otwierania skrzyń ze skarbami lub eliminowania złego słowa na nasz temat wśród miejskich mówców. Fajnym dodatkiem jest też to, że podczas publicznych ataków czy nieudanych kradzieży działa system rozgłosu – pojawiają się listy gończe, które możemy zrywać, tym sposobem w dalszym ciągu pozostaniemy ukryci. Mały dodatek, a przypadł mi mocno do gustu.
Grafika w Assassin’s Creed Mirage prezentuje się bardzo dobrze i tak też brzmi
Assassin’s Creed Mirage to gra przygodowa, która mocno skupia się na grafice. Podczas rozgrywki zwiedzamy różne lokalizacje, dlatego też krajobraz jest tutaj bardzo ważny. W wersji na konsole PlayStation 5 możemy wybrać pomiędzy trybem stawiającym na płynność rozgrywki a tym, który skupia się na grafice. Co więcej, Ubisoft jeszcze bardziej postanowił zagrać na wspomnieniach milionów graczy i dodał opcję niebieskiego filtra, co sprawia, że Mirage wygląda jak pierwsze gry z tej serii!
Graficznie jest bardzo dobrze, tak jak przyzwyczaiła nas do tego ta seria. Nie jest gorzej niż w poprzednich częściach serii. Bangladesz jest zróżnicowany – jest piaszczyście, miejscami kolorowo czy tłocznie. Można więc powiedzieć, że miasto żyje i jest świetnym miejscem do skakania po dachach budynków. Wszelkie lokacje wyglądają bardzo dobrze w świetle zachodzącego słońca, co przecież także znamy. W tej kwestii nie ma się do czego przyczepić, ponieważ gra prezentuje się ładnie.
Przyczepić można się jednak do modeli postaci, które z bliska nie prezentują się zbyt dobrze. Niemniej jednak warto tutaj zaznaczyć, że Ubisoft musiał nieco wyhamować z oprawą wizualną, ponieważ Mirage dostępny jest także na starą generację konsol. W kwestii audio nie ma co dużo mówić – seria Assassin’s Creed robiła wiele rzeczy źle, ale ścieżka dźwiękowa, jak i dubbingowanie postaci od zawsze stało na wzorowym poziomie. W Mirage nie jest inaczej.
Grę dostarczył nam Ubisoft, jednak nie zaważyło to na obiektywnej ocenie gry.