To nie jest auto dla głąbów. Wybaczcie bezpośredni wstęp, ale chciałbym, abyśmy mieli jasność. Co prawda Ford Mustang w takim anturażu wygląda jak resorak, przyciąga spojrzenia, dźwięk silnika budzi umarłego, zaś za kierownicą nawet mając 171 cm wzrostu, czujesz się jak najlepsze ciacho w mieście, ale wystarczy fałszywy ruch lub głupie zachowanie, abyś wylądował tam, gdzie nie chciałbyś się znaleźć tj. na drzewie, elewacji kamienicy, przystanku itp. A przecież były już takie przypadki…
Nie, tu nie ma żartów. Zabrzmi poważnie, ale do tego auta trzeba podchodzić z respektem, bo próba popisówki i lansu może skończyć się źle.
I z takim właśnie szacunkiem podszedłem do mojego bohatera z dzieciństwa. No bo czy któryś z maniaków motoryzacyjnych choć raz nie marzył o przejażdżce Mustangiem? Czy jakimkolwiek amerykańskim muscle carem? No dobrze, Mustang nie był muscle carem, tylko tzw. pony carem, ale dajmy sobie spokój z nomenklaturą i motoryzacyjnymi konwenansami. Jak coś ma pod maską wielkie V8 o ogromnej mocy, jest muscle carem i kropka. Ba! Czasami nawet o europejskich autach z takimi silnikami mówi się w ten sposób i określa europejskim muscle carem np. Mercedes SL 65 AMG Black Series – prawdziwy mięśniak, brutal i bandyta. Istny niemiecki Brudny Harry. Albo Brudny Hans? Jak zwał, tak zwał.
Szok i niedowierzanie
Gdy dostałem informację, że za kilka dni odbieram Forda Mustanga GT, trudno mi było pozbierać myśli. Jasne, to nie Ferrari czy Lamborghini, więc czym tu się podniecać? Sęk w tym, że jestem maniakiem motoryzacji i cieszę się jak dziecko z każdego, choć trochę nietypowego auta! Taki jestem. Uwielbiam wszystko, co jeździ. Kia Stinger? Super! Ford Focus ST? Sztos! Honda Jazz? A czemu nie? Też ma wiele ciekawych cech!
Ale gdy w dzień odbioru auta stawiłem się pod siedzibą Forda tuż przed otwarciem, serce mi waliło jak oszalałe! Wszedłem na piętro by podpisać umowę, a za przeszkleniem, na pierwszym piętrze warsztatowego parkingu stał on – cały na zielono! W sumie to aż nie uwierzyłem, że to właśnie ten model, bowiem nie widziałem go wcześniej w żadnym teście. W sieci szalał przede wszystkim Mustang w wersji Bullit i byłem niemal pewny, że takiego właśnie dostanę. Ba! Obawiałem się trochę, że będzie to model z silnikiem EcoBoost… ale na szczęście się myliłem. Czy mam problem z tym silnikiem pod maską Mustanga?
W sumie nie, bowiem ma mnóstwo zalet m.in. jest lekki, dzięki czemu Mustang świetnie się prowadzi, ale… czy to nadal Ford Mustang? Chyba tak na 75%. Mustang powinien mieć pod maską V8 i będę się tego trzymał. Są argumenty za i przeciw, ale nie oszukujmy się. Czy Ferrari byłoby Ferrari z silnikiem 1.3 z Fiata? Też by jeździło, byłoby zwinne, lekkie i oszczędne, ale nie okłamujmy się…
Wróćmy do zielonej furii. Tak, furii! Gdy osoba odpowiedzialna za wydawanie aut poszła do garażu i odpaliła silnik, powietrze zostało rozdarte przez orgastyczny wręcz dźwięk. Szyby wpadły w wibracje, a ja usiadłem z wrażenia. I właśnie tym będę jeździł przez kolejne dni! Niech trwają wiecznie!
Ford Mustang jako wehikuł czasu
Nie ukrywam. Urwał mi się film. Czas, w którym miałem Mustanga wyparował, przestał istnieć. W kalendarzu jest luka, którą chciałbym wypełnić raz jeszcze. Chciałbym mieć możliwość włączenia powtórki wybranych okresów życia i zapewne byłby to ten wycinek od odebrania kluczyków, aż po ich zdanie. Zresztą to był smutny dzień. Piękna pogoda, bezchmurnie, ciepło. Gdy jechałem do Warszawy przez myśl przechodził mi pomysł typu: „A jakbym się zgubił? To co by mi zrobili?”
Odbieranie takiego auta, o którym marzyło się od dawna, to prawdziwy młyn w myślach, istny chaos. Z jednej strony niesamowita, dziecięca wręcz ekscytacja i radość, z drugiej obawa, że jednak nie spełni oczekiwań. Tak bywa z bohaterami. Zdarza się, że przepadasz za jakimś aktorem, sportowcem, piosenkarzem, a gdy spotykasz go na żywo, okazuje się skończonym bucem albo kretynem. Znacie to? Tak samo miałem z Mustangiem GT. A co, jeśli będzie nijaki, albo przereklamowany? Bałem się.
I co? Gdy wsiadłem za kierownicę i przez kilka minut stałem jak kołek na parkingu, by wszystko poustawiać, napawać się chwilą, wreszcie nacisnąłem magiczny przycisk i pach! Czas zaczął po prostu zapierniczać, bo za chwilę, a dokładnie za kilka dni, musiałem oddać auto. A zrobiłem nim ponad 800 km! Zrobiłbym i 80 000 i byłoby mi mało.
Pierwsze kilometry były bardzo ostrożne. Czułem się, jak podczas pierwszej przejażdżki, pierwszym samochodem kilka tygodni po odebraniu prawa jazdy. Jak to mówi młodzież: „Byłem zesrany”. Ale to szybko minęło, choć pierwsze kilkanaście minut było kompletnym oderwaniem od rzeczywistości. I teraz tak naprawdę nie wiem, czy wszyscy patrzyli się na to wściekle-limonkowe i ryczące auto, czy na tego imbecyla z uśmiechem szaleńca za kierownicą. I tak, byłem uśmiechnięty od ucha do ucha!
Nie drażnij lwa, gdy lew…
Często miałem wrażenie, że jazda Mustangiem jest jak deptanie ogona głodnego lwa. Gdy dotykasz delikatnie, lew sobie mruczy i jest w miarę spokojny, ale nadepnij mocniej, a ryknie i najpewniej odgryzie ci łeb przy samym tyłku! Tak jest z pedałem gazu w tym aucie. Gdy traktujesz go z delikatnością i swego rodzaju szacunkiem, odwdzięczy się spokojną, nawet komfortową jazdą i niskim spalaniem. Nadal jestem pod wrażeniem tego, że w trasie, przy ok. 110-120 km/h Mustang GT potrafił zadowolić się 9 litrami paliwa! Tak, auto, które ma 450 KM oraz 529 Nm momentu obrotowego, 5-litrowe wolnossące V8, od 0 do 100 km/h przyspiesza w 4,3 sekundy, spala w trasie, przy delikatnym traktowaniu niewiele więcej, niż np. 204-konna Kia Xceed z silnikiem 1.6 T-GDi. Pozostawię to bez komentarza. Fck’n Downsizing!
Jasne, w mieście jest już o wiele gorzej, bowiem spokojna jazda oznacza spalanie na poziomie 13-14 litrów, a drażnienie innych kierowców dźwiękiem V8 i dynamiczne ruszanie spod świateł kosztuje dodatkowe 5 litrów, ale dajcie spokój! To uzależnia! I jakiekolwiek próby jazdy na wynik „bo do testu trzeba sprawdzić”, po kilku skrzyżowaniach rozpływały się w oparach spalonej bezołowiówki. Po prostu szkoda było mi czasu na takie pierdoły! Więc wybaczcie, nie wiem ile auto spala podczas ekonomicznej jazdy po mieście. I co mi zrobicie?
A każde skrzyżowanie to nowa przygoda! I nie mówię tu o natrętnym paleniu gumy czy próbowaniu się z każdym kierowcą. Nie! Zwykłe bujanie się po mieście, a mówię o mojej rodzinnej metropolii – Radom – to świetna zabawa, bo takie auto u nas to nie lada sensacja. W Warszawie Ford Mustang GT raczej nie ma szans w przyciąganiu uwagi, w starciu z takimi autami, jak Ferrari, Aston Martin czy Porsche, ale w Radomiu? Bez problemu!
Wróg publiczny numer jeden!
I sytuacje, w których kierowca przekonany o swojej wyższości, bo siedzi w BMW lub Audi obok swej wybranki w blond włosach, nagle traci rezon i kuli ogon pod siebie, gdy staję obok na światłach – bezcenne! Wiem, że to małostkowe, ale gdy kilka razy dojeżdżając do takiej „pary” widziałem wzrok niewiasty, która spogląda na mnie, a potem na swego wybranka i jej wzrok mówi „ty to jednak patałach jesteś” – ogarniał mnie wewnętrzny wybuch śmiechu. Z jednej strony, trochę było mi ich szkoda, ale z drugiej…
Takich sytuacji jest mnóstwo. Grupka dzieciaków, która cieszyła się jak nigdy, gdy przejeżdżałem obok i robiłem redukcję. Zasmucony ojciec i głowa rodziny w vanie z trójką dzieci, które siedziały przy oknie przyklejone jak glonojady pokazując na „mój” samochód. On dopiero musiał mieć załamanie nerwowe widząc „gówniarza” w takim samochodzie. „Gdzie ja popełniłem błąd? Czemu jego stać, a mnie nie?!” No cóż, mnie też nie stać, nie martw się. Choć tak strasznie drogo nie jest, a i rodzina też nie powinna być bardzo pokrzywdzona.
Rodzinna wycieczka Mustangiem?
Brzmi absurdalnie? Dla mnie również na początku ten pomysł wydawał się niedorzeczny, ale gdy na tylne miejsce udało mi się zapiąć fotelik (trochę gimnastyki z tym było), do bagażnika zapakować wszystko, co było mi potrzebne, wstępnie durny pomysł zaczął wydawać się sensowny. Ba! Po odbytej podróży muszę uczciwie przyznać, że nawet przez chwilę nie żałowałem tej decyzji! Oprócz niewielkiego bólu pleców (dosłownie, niewielki dyskomfort spowodowany dość sportową pozycją za kierownicą) oraz kilku sensacji, wywołanej w niewielkich miejscowościach po drodze, każdy był w pełni zadowolony.
Córka, która w wieku nieco ponad 4 lat lepiej zna się na samochodach, niż niejeden nastolatek, była zachwycona długą przejażdżką takim „resorakiem”, natomiast żona przez chwilę nie narzekała na niewygodę, hałas, twarde zawieszenie itp. Choć początkowo patrzyła na mnie jak na opętanego, gdy wyskoczyłem z pomysłem około 600-kilometrowej podróży. Udało się? Udało! Było fajnie? Było! Czy bym to powtórzył? Choćby jutro!
A może coś innego?
Trudno to auto oceniać na chłodno, bowiem rozgrzewa do czerwoności niemal po każdym naciśnięciu pedału gazu. Jeśli ktoś lubi prawdziwą, rzetelną, mięsistą motoryzacje, Mustang w wersji GT będzie dla niego ikoną. Prawdziwym Świętym Graalem. Jeśli jednak mam być poważny, do bólu sprawiedliwy, biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, muszę powiedzieć, że… to auto jest fenomenalne! W swojej kategorii, biorąc pod uwagę cenę oraz tzw. „value for money” – bezkonkurencyjne. Dosłownie! Za około 250 000 złotych nie znajdziemy pełnoprawnego coupe o takim wyglądzie i z wolnossącym silnikiem V8 pod maską o mocy 450 KM. Nie ma! Koniec i kropka!
Alternatywą może być oczywiście Chevrolet Camaro, Dodge Challenger itp. ale z ich dostępnością jest u nas różnie. Możemy także postawić na nieco mniejsze, japońskie 370Z i w topowej odmianie Nismo dostać 3.7 V6 o mocy 344 KM, ale to nadal nie to samo. Jest także niemiecka alternatywa np. BMW Serii 4, ale tutaj za odmianę M440i xDrive z silnikiem 3.0 o mocy 374 KM trzeba wydać co najmniej 309 900 złotych. Mercedes? O Klasie E Coupe lepiej zapomnieć, a C Coupe w wersji z silnikiem 3.0 o mocy 333 KM kosztuje co najmniej 257 900 złotych. O odmianie AMG nie ma co myśleć, jeśli na koncie nie wisi co najmniej 335 800 złotych, a mocy i tak będzie mniej niż 400 KM.