Fajnie jest jeździć autem, które potrafi zaskoczyć w wielu aspektach. Test Kia Stonic 1.0 T-GDI jest tego idealnym przykładem. To crossover do miasta, z którym się polubiłem. Nawet bardzo!
W czerwcu 2017 światło dzienne ujrzał crossover do miasta, którego projektantem był Peter Schreyer. Niegdyś twórca Audi TT czy Volkswagena Golfa, dziś jedna z najważniejszych twarzy marki Kia. To dzięki niemu możemy cieszyć oko tak ciekawymi wizualnie projektami koreańskiej marki jak chociażby Genesis G90 czy Kia Stinger. Oczywiście, pan Schreyer jest autorem również innych samochodów. Jednym z nich jest prezentowany model. Dlaczego test Kia Stonic 1.0 T-GDI sprawił, że się z nim polubiłem? Wpływa na to kilka aspektów, o których chętnie “opowiem”.
Test Kia Stonic 1.0 T-GDI po liftingu. Zmiany? Kosmetyczne
W ubiegłym roku marka postanowiła delikatnie odświeżyć prezentowany model. Mowa o zmodyfikowanym reflektorach, które cechują diody LED. W przednim zderzaku zmieniono wloty powietrza, pojawił się nowy wzór 16-calowych felg aluminiowych, a klienci mogli również wybrać jeden z dwóch nowych odcieni lakieru. Oprócz tego, we wnętrzu “zamontowano” 8-calowy ekran systemu multimedialnego. Technicznie Kia Stonic również się zmieniła. Cóż, Unia, wymogi ekologiczne i te sprawy. Stąd w prezentowanym modelu nowy silnik z układem miękkiej hybrydy. Była to dla mnie dość “mocna” ciekawostka, bowiem benzynowy, trzycylindrowy 1.0 T-GDI o mocy 120 KM i momencie 200 Nm współpracował z manualną skrzynią biegów… sterowaną elektronicznie. Cokolwiek to znaczy.
Pozytywnie zaskakuje
Test Kia Stonic 1.0 T-GDI udowodnił mi, że nowoczesne miękkie hybrydy mogą być fajne i bardzo oszczędne! Oczywiście, miałem już niejednokrotnie okazję sprawdzać możliwości takich jednostek napędowych w praktyce, jednak często “coś było nie tak”. Coś przeszkadzało, coś nie pasowało, coś irytowało. Niewielki silnik zamontowany w Stonic’u to zupełnie “inna bajka”. Auto potrafi być w miarę dynamiczne (ma 10,3 sekundy do setki) – szczególnie na kilku pierwszych biegach, więc do miasta ideał, a dodatkowo cechuje się niewielkim zapotrzebowaniem na paliwo. Podczas moich testów, kiedy jechałem bardzo spokojnie pokonując kolejne kilometry dróg krajowych uzyskałem spalanie na poziomie 4,5 – 5 litrów na setkę. Jadąc autostradą trzeba spodziewać się wyniku oscylującego w granicach 7,5 – 8 litrów. W mieście – oczywiście, zależy od natężenia ruchu – spodziewajcie się 7 – 9 litrów. Czy to dużo? Według mnie nie, tym bardziej, że macie do dyspozycji fajne, w miarę przestronne auto do miasta.
Najbardziej zaskakujące dla mnie było “odłączenie” pedału sprzęgła od skrzyni biegów. Oczywiście, oba te elementy współpracują, jednak w sposób… elektroniczny. W praktyce oznacza to przejście w tak zwany tryb żeglowania za każdym razem, kiedy będzie to możliwe. I nie martwcie się, test Kia Stonic 1.0 T-GDI z miękką hybrydą udowodnił mi, że absolutnie nie zaobserwujecie żadnych szarpnięć czy “aktywacji” silnika spalinowego podczas przejścia z hybrydy na benzynę. O ile mogę to tak w prosty sposób nazwać. Tak, dobrze myślicie – podczas żeglowania silnik spalinowy wyłącza się, co oczywiście owocuje niskim spalaniem, o ile jeździcie spokojnie. Ale raczej innej jazdy nie spodziewam się po osobach zainteresowanych Stonic’em. Żeby nie było – wcale nie chodzi mi o “emerytów drogowych”. Po prostu, to auto zachęca do spokojnego podróżowania. Pomaga w tym stosunkowo dobre wyciszenie – szczególnie wtedy, gdy nie przekraczamy 120 km/h.
To nie jest tak, że nie ma żadnych wad
Nie są to jakieś bardzo drastyczne kwestie, które sprawiają, że pojawia się jakaś “rysa na szkle”. Nic z tych rzeczy. Przede wszystkim chodzi o kwestię odpalania silnika. Jeśli wsiądziecie do auta musicie ustawić drążek skrzyni biegów na neutralny (luz), następnie należy nacisnąć pedał hamulca i sprzęgła, a finalnie trzeba kliknąć przycisk “start”. Dziwne, prawda? Na szczęście łatwo się do tego przyzwyczaić. Ale i tak dziwne, prawda?
Kolejna rzecz to systemy bezpieczeństwa, które oczywiście są wspaniałe i potrzebne, jednak czasami zbyt… przewrażliwione. Auto potrafi “piszczeć” i “wibrować” na każdym momencie, kiedy tylko uzna, że trzeba nas wspierać podczas jazdy. A nie każdy to lubi. Szczególnie irytujący bywa asystent pasa ruchu, który wręcz “zabiera” nam kierownicę i tak jakby chciał powiedzieć: “daj, ja to zrobię lepiej”. Można się czasami przestraszyć, serio.
Nie mogę zapomnieć o dość słabych materiałów, z jakich wykonane są boczki drzwi. No cóż, plastik i to taki twardy nie pasuje do tego auta. I to jeszcze za takie pieniądze! Z jednej strony świetna kierownica, elegancki projekt deski rozdzielczej i super wytłumienie kabiny, a z drugiej takie coś. Proszę grzecznie o poprawę tego elementu, bo nie przystoi.
Jest jeszcze jeden temat, który nie do końca przypadł mi do gustu. W sumie mnie to czasami śmieszy, bo ktoś kupuje crossovera i marudzi, że niby ma “duży” samochód, a jednak pojemność bagażnika jest niewielka. Nie oszukujmy się, Kia Stonic to konkurent Nissana Juke, Renault Captur, Skody Kamiq czy Volkswagena T-Roc. Jak więc może oferować dużo miejsca na bagaże? A no, nie może. To znaczy, fajnie by było, ale musicie zadowolić się 332 litrami i kropka. Trochę mało, bo wspomniany Juke ma ich 422, a VW T-Roc 445.
Test Kia Stonic 1.0 T-GDI potwierdza, że ten crossover do miasta ma też wiele zalet
Oj, ma. Zacznę od ilości miejsca w kabinie. Nie sądzę, by ktokolwiek miał okazję na to narzekać. Bez problemu w czwórka osób przejedzie sporo kilometrów. Fotele są dobrze wyprofilowane, oferują spore możliwości regulacji. Szkoda, że nie znalazłem opcji zmiany podparcia lędźwiowego. To może nieco przeszkadzać podczas długich podróży.
Duży plus za ergonomię. Przyciski są poustawiane wzorowo, nie ma problemu ze znalezieniem tego, czego właśnie poszukujemy. OK, mamy do dyspozycji tylko jedną strefę jeśli chodzi o klimatyzację. Ale za to Apple CarPlay i Android Auto są! Chociaż w sumie i tak multimedia dopracowano na tyle dobrze, że przełączenie na system Apple czy Google wcale nie jest pierwszą rzeczą o której myślicie wsiadając do tego samochodu.